środa, 28 marca 2012 | By: Harashiken

Pyrkon 2012 - relacja (i stosik #14)

Pyrkon, Pyrkon i po Pyrkonie, a relacja sama się nie napisze. Choć porównania nie mam rzec muszę, iż był to rzeczywiście konwent godny końca świata i prawdopodobnie trzy najlepsze dni w moim długim już życiu ^^ Mam wielką nadzieję, że tego końca jednak nie będzie i będę miał okazję wybrać się na kolejny za rok. Ale od początku.

Piątek godzina 10:30 odjazd pociągu do Poznania. Harashiken z wypchaną torbą na ramię i kilkutonowym plecakiem wypełnionym głównie nieswoimi książkami wyrusza na pierwszy w życiu konwent. Żeby nie było zbyt miło już na samym początku to na horyzoncie żadnych zadeklarowanych konwentowiczów. Pierwsza część podróży nudna i monotonna, na szczęście gdzieś w połowie drogi przedziały się rozluźniły i dane mi było się przesiąść do sąsiedniego gdzie zastałem (fanfary) dwie pary konwentowiczów. Nareszcie normalni ludzie, a i reszta podróży dzięki nim minęła bardzo szybko i w przyjemnej atmosferze (pozdrowienia dla Sylwii i Mateusza :)).

Pierwszy dzień nauczył mnie, że bez względu na to jak to bolesne (wczesna pora) należy przyjeżdżać tak by być na kilka godzin przed rozpoczęciem konwentu, bo urwanie głowy to mało ^^ Oficjalne rozpoczęcie miało miejsce o 15, a ja na miejscu byłem w okolicy 15.15. Odnalazłem moją przewodniczkę i ruszyliśmy w stronę miejsca akredytacji. Wejście na teren konwentu znajduje się praktycznie przy dworcu jednak z uwagi na brak akredytacji należało obejść cały obszar konwentu by dotrzeć do kas, więc narzekania mojej towarzyszki, która dawno już akredytację miała nie było końca ^^. Na miejscu czekała na nas masakrycznie długa kolejka, która na dobrą sprawę nie wiadomo czemu była tak długa ^^. Chwilę przystanku, szybki myk, przedarcie się przez drzwiami i cóż ukazało się mym oczom? Tłumy czekające nie wiadomo na co i króciutkie kolejeczki do kas, grzech nie skorzystać nie? Ach no i oczywiście ja cały czas z tobołami bowiem o 16 już zaczynały się interesujące prelekcje i konkursy, a jak się okazało szkoła jeszcze nieczynna gdyż zajęcia trwały do 17 czy nawet 18. Akredytacja przebiegła szybko dzięki wcześniejszemu zarejestrowaniu się na pyrkonowej stronie, więc już po chwili z identyfikatorem i opaską, a także całym bagażem mogłem ruszyć biegiem na pierwszy konkurs, bo nie było nawet czasu na zostawienie tego w szatni.
piątek, 16 marca 2012 | By: Harashiken

Pomruki Burzy

Autor: Robert Jordan, Brandon Sanderson
Tytuł: Pomruki Burzy
Cykl: Koło Czasu
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Oprawa: miękka
Liczba stron: 1034
Status: posiadam
Ocena: 5+/6

Tekst przeznaczony wyłącznie dla ludzi zaangażowanych w cykl Koła Czasu, pisany w kontekście poprzednich części, nie zaś jako osobna recenzja dotycząca wyłącznie tej jednej.

Biorąc pod uwagę moje zamiłowanie do tego cyklu, powinienem rzucić wszystkie sprawy, chwycić "Pomruki..." i czytać, czytać i czytać, aż do ostatniej strony. Jednakże miałem poważne obawy, obawy o to jak będzie wyglądał pierwszy z trzech najważniejszych tomów cyklu, który nie został napisany przez Jordana, dlatego też tak długo zwlekałem ze ściągnięciem go z półki. Poza tym chyba nie tylko ja miałem takie obawy prawda? Każdy fan miał zapewne identyczne na wieść o śmierci Roberta Jordana.

Wstęp sprawia, że każdemu kto wyczekiwał na ten tom spadnie z serca wielki ciężar. Niebywałą ulgę sprawiło mi kiedy w słowie wstępnym Sanderson potwierdził zasłyszane przeze mnie plotki. Robert Jordan bardzo cenił sobie swoich czytelników, fanów Koła Czasu, żadną miarą nie chciał ich zawieść zadbał więc o to by pozostawić po sobie zamysły, notatki, gotowe sceny, czy nawet samo zakończenie. Znaczna część ostatniego tomu to dzieło wyłącznie Jordana, Sanderson złożył wszystko razem i ubrał w słowa. Choć nadal mam pewne obawy, bowiem jeszcze 2 części przed nami to wiem, że Sanderson jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i naprawdę trudno byłoby znaleźć kogoś kto nadawałby się do tej roli lepiej od niego.

Brandon Sanderson już na wstępie poinformował czytelników, że żadną miarą nie zamierza naśladować Jordana, kopiować jego stylu, choć nie przeszkadza to w tym by idealnie się do niego dopasować. Już kilkanaście pierwszych stron pokazuje nam, że świetnie potrafi się wpasować w stworzony świat i ze swobodą stosuje wprowadzone przez Jordana zwroty, przekleństwa czy powiedzenia charakterystyczne dla serii.

Oczywiście w przypadku takiego przedsięwzięcia nie da się uniknąć drobnych zgrzytów. Czasami niektóre słowa, albo sposób myślenia czy wypowiedzi nie pasowały mi do danej postaci, choć to również może być wina tłumacza. Tyle, że Jan Karłowski już od kilku tomów zajmował się tłumaczeniem Koła Czasu i podobnych problemów nie pamiętam. Jeśli już mówimy o zgrzytach to najbardziej rzucającym się w oczy elementem odmiennym od pozostałych części są formy miecza. Co prawda wiele już czasu mineło od kiedy odstawiłem na półkę "Księcia Kruków" jednak nie pamiętam by obecne tu szermiercze formy wystąpiły kiedykolwiek wcześniej i odwrotnie nie pojawiły się tu żadne z poprzednich. Tłumacz czy autor? Na to pytanie odpowiedzieć nie mogę, nie czytałem oryginału, więc pozostają tylko domniemania. Z tego typu mankamentów wyłowiłem jeszcze zmianę określenia więzienia Czarnego z "szybu" na "sztolnie". Tak czy inaczej jak powiedziałem to drobne zgrzyty i tak naprawdę gdybym nie wiedział, że tom był pisany przez kogoś innego to praktycznie nie odczułbym różnicy. Elaida dalej sprawia, że krew się w człowieku gotuje, al'Thor nadal irytuje swoją krótkowzrocznością i idiotycznymi postanowieniami, Seanchanie i ich poglądy podobnie, więc wszystko jest na swoim miejscu.

Rozdziały zdawały mi się krótsze niż we wcześniejszych częściach choć może to po prostu wyłącznie kwestia większego formatu książki. Sanderson zgrabnie domyka lub nawet zamyka wcześniejsze wątki. Czasami miałem jednak odczucia, iż Jordan wplótłby tu jeszcze dodatkowe historie, albo rozwinął niektóre mniej ważne. Jednakże tym najistotniejszym nie ma co zarzucić, wszystko dąży do zakończenia po właściwych torach. Spotykamy większość bohaterów choć o niektórych jest naprawdę niewiele, a o kilku prawie wcale. Nie dane nam jest niestety poznać w tej części dalsze losy Galada, Lana czy Elayne, nie ma także nic zapędach Taima w kierunku władzy, a i o Mat'cie i Perrin'ie bardzo niewiele możemy się dowiedzieć. O ile jednak Mat zmierza do pewnego konkretnego celu o czym wiemy z poprzednich tomów, o tyle Perrin swoje już zrobił i można by odnieść wrażenie, że Sanderson nie za bardzo wiedział co jeszcze mógłby z nim zrobić przed Ostatnią Bitwą, więc pozostawił go samemu sobie i skupił się na innych bohaterach. Mamy więc Aviendhe, Min, Nynaeve, Seanchan, Cadsuane i nie tylko, ale tak naprawdę akcja "Pomruków..." krąży głównie wokół Randa i Egwene. Wielkim plusem są w tej części niewykorzystane cliffhangery. Nie raz i nie dwa rozdział kończy się jakimś ważnym wydarzeniem i aż się prosi by akcję następnego przenieść w inne miejsce irytując tym samym czytelników. Sanderson jednak kontynuuje i dopiero w kolejnym rozdziale przenosi nas gdzie indziej, co moim zdaniem jest bardzo miłym zabiegiem. Wracając do postaci to jedyne poważne zastrzeżenie jakie mam dotyczy wątku Morgase, który został nagle rozwiązany i potraktowany jak coś zupełnie nieistotnego. Na podstawie wcześniejszych tomów można by oczekiwać zupełnie innego zakończenia niż odkrycie jej tożsamości w formie napomknięcia w zwyczajnej nic nie znaczącej rozmowie. 

Niewątpliwie KC byłoby znacznie lepsze gdyby dane było Jordanowi je skończyć. Jednakże choć po lekturze "Pomruków..." można odczuć pewien niedosyt, to uważam, że Sanderson świetnie poradził sobie z zadaniem zakończenia cyklu i naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś kto zrobiłby to lepiej. Ostatecznie nie wyzbyłem się wszelkich obaw, wiem jednak, że wszystko jest na najlepszej drodze do wspaniałego końca, na jaki cykl zasługuje. Mam wielką nadzieję, że Sanderson nie pogubi się we wszystkich rozpoczętych wątkach i nie pozostawi przez przypadek niezamkniętych kwestii.
sobota, 10 marca 2012 | By: Harashiken

Ponadprogramowy stosik #13

I choć obiecywałem sobie, że do Pyrkonu nic nie kupię by odłożyć na niego jakąś w miarę porządną sumkę to oczywiście wszystko poszło w diabły przez niedobrą Viv. Tak, tak widoczny tutaj stosik to efekt niecnych knowań tej pani ;) Ale nie żałuję jak zawsze w przypadku zakupu dobrych książek ^^ Wszystkie pozycje pochodzą z antykwariatu.


1) Nieśmiertelny - Catherynne M. Valente, nówka sztuka i to jeszcze przedpremierowa choć publikuję dopiero teraz. Niestety z pewną wadą fabryczną ale za to za jedyne 24 zł.
2) Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe - Robert M. Wegner, normalnie z wymianą na twardą oprawę wstrzymałbym się jeszcze kawał czasu, ale że dostałem cynk to nie mogłem się oprzeć. Okazja czyni kupca-bibliofila ;)
3) Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Niebo ze stali - Robert M. Wegner, jak wyżej, za kolejnym tomem zacząłbym się rozglądać dopiero za jakiś czas, jednak stało się ^^ Każdy z tomów po 30 zł więc chyba nie najgorzej co?

Tyle jeśli chodzi o marcowe stosiki, więcej zakupów na pewno nie będzie chyba, że po lub na konwencie. A do tego czasu trzeba skombinować trochę środków :/
czwartek, 8 marca 2012 | By: Harashiken

Opowieści sieroty tom 1

Autor: Catherynne M. Valente
Tytuł: Opowieści sieroty tom 1: W ogrodzie nocy
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: twarda
Liczba stron: 467
Status: posiadam
Ocena: 5+/6

Opowieści sieroty to druga pozycja UW po którą sięgnąłem i jak widać nie zawiodłem się. Jeśli każda pozycja z tej serii wyróżnia się spośród dziesiątek innych lektur w pewien szczególny, charakterystyczny sposób tak jak dwie, które przeczytałem to będzie to zaiste prawdziwa uczta. Tym co wysuwa się na pierwszy plan w "Opowieści..." jest zamysł autorki, kompozycja książki. Po kilku pierwszych stronach pomyślałem, że będziemy brnąć przez kolejne opowieści dziewczyny, jedne dłuższe drugie krótsze, które zawierałyby okruchy odkrywające przed nami powoli sekrety tajemniczej narratorki. Jednakże kilka stron dalej oczywiste się stało, że nie będzie to takie zwykłe i proste. Co jeśli zamiast kolejnych oddzielnych opowieści sprawić by opowieści wyrastały na gruncie poprzednich? Mamy tu opowieści przerywane przez ich bohaterów by ci mogli snuć swoje własne historie, jedne się kończą, inne towarzyszą nam przez długi czas i przeplatają się z pozostałymi, a jeszcze inne pozwalają wyrosnąć kolejnym. Wszystko to z początku tworzy delikatny chaos, a po powrocie do jakiejś historii czytelnik może mieć problemy z przypomnieniem sobie gdzie ona ostatnio się urwała. Jednakże szybko można oswoić się z pozornym zamętem i z przyjemnością zagłębić się w lekturę. Właśnie z przyjemnością, bo choć opowieści mogą się wydawać banalne to jednocześnie niezwykle intrygują i ciekawią, lektura porywa, bowiem jak już mówiłem, żadna z ważniejszych opowieści nie ma szybkiego końca, a chęć poznania ich sedna i powodów dla których zostały nam ukazane jest tym co najbardziej nakręca do dalszego czytania.

Nie sposób napisać coś konkretnego o fabule. Opowieści jest mnóstwo i są bardzo różnorodne. Czytamy o książętach, księżniczkach, bestiach, potworach, niedźwiedziach, bogach, zaklętych stworzeniach, magii, miłości i wielu wielu innych. Jeśli zaś chodzi o główną historię to mamy tu tytułową sierotę, dziewczynę żyjącą w ogrodzie należącym do sułtana, którą wszyscy uważają za demona i wolą omijać ją szerokim łukiem. Wszystko to najprawdopodobniej z powodu nieznanego pochodzenia i dziesiątek opowieści wytatuowanych najdrobniejszymi literami na jej powiekach. Nieznana dziewczyna z równie nieznanych powodów musi znaleźć kogoś kto tych historii wysłucha. Z pomocą przychodzi jeden z synów sułtana, który zafascynowany dziewczyną zaprzyjaźnia się z nią i pragnie wysłuchać niesamowitych opowieści. Jednakże wydarzenia wokół chłopaka i sieroty to zaledwie kilka rozdziałów, a lwią część książki stanowią właśnie jej opowieści.

Niestety pierwszy tom nie przynosi żadnych odpowiedzi i nie zaspokaja ciekawości czytelnika. Składa się z dwóch części Księgi Stepu i Księgi Morza czyli dwóch głównych opowieści pozornie wcale ze sobą nie związanych. Wszystko kończy się wraz z Księgą Morza, więc by zamknąć historię należy sięgnąć po drugi tom.

Polecam każdemu, jest to lekka i przyjemna lektura, a przy tym niezwykle magiczna i intrygująca. Poza tym biorąc pod uwagę, iż jest to Uczta Wyobraźni grzechem dla każdego miłośnika fantasy byłoby jej nie znać :)
czwartek, 1 marca 2012 | By: Harashiken

Nadchodzi Pyrkon 2012


Wielkimi krokami zbliża się do nas Pyrkon (poznański konwent fantastyki), na który planuje się wybrać. Będzie to mój pierwszy konwent, a jako że wielkimi krokami zbliża się również koniec świata zapewne i ostatni ^^. Oczywiście postaram się po powrocie jak najdokładniej zrelacjonować mój pobyt, więc będzie wreszcie coś nowego na blogu :) I tu pytanie do Was: ktoś się wybiera?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...