czwartek, 28 lutego 2013 | By: Harashiken

Pan Lodowego Ogrodu t4

Autor: Jarosław Grzędowicz
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu tom 4
CyklPan Lodowego Ogrodu
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Oprawa: miękka
Liczba stron: 861
Status: posiadam
Ocena: 6/6

Pan nadszedł i z ulgą przyjąłem fakt, iż jest to ostatni tom przygód Vuko. Rozciąganie historii na kilka tomów nie zawsze wychodzi książce na lepsze, a przecież już w przypadku PLO wielu czytelników kręciło nosem na trzeci tom. Cieszę się zatem, że czwarty zamyka całą serię choć z drugiej strony chciałoby się spędzić z Midgardem i Drakainenem więcej czasu. PLO to jeden z tych niesamowitych cykli gdzie sięgając po kolejny tom z jednej strony chcielibyśmy go połknąć w całości, z drugiej zaś staramy się nie śpieszyć by za szybko się z nim nie rozstać. Ponadto owo uczucie potęguje się wielokrotnie kiedy do czynienia przychodzi z tomem ostatnim.

Stary dobry Vuko powrócił, jednak z początku miałem trochę mieszane uczucia. Od pierwszych stron rzuciły mi się licznie w oczy tak osławione przekleństwa głównego bohatera. Brzmiały dla mnie trochę tak jakby autor wciskał je na siłę gdzie się da by nakreślić klimat poprzednich tomów i wyszło to sztucznie. Być może rzeczywiście tak było, a być może to po prostu efekt mojej długiej rozłąki z poprzednim tomem, tak czy inaczej już w trakcie pierwszego rozdziału przestałem to zauważać.

Jak już jesteśmy przy krytyce to muszę też wspomnieć o historii Filara. Oczywiście znów rozdziały poświęcone Vuko przeplatają się z tymi o Filarze jak to miało miejsce w trzecim tomie, jednak wydaje mi się że tym razem niektóre są zbyt rozdmuchane. Po co na przykład wracać do tego co było i zagłębiać się w historię jak Filar trafił do Lodowego Ogrodu, jak sobie tam radził i jak spotkał Vuko?

Tyle w kwestii krytyki, reszta to miód. Kolejne akcje, przygotowania do wojny, niewybredny humor i oczywiście to co najbardziej mi przypadło do gustu czyli profesjonalizm Drakkainena. Nawet Geralt mógłby się schować przy jego akcjach. Tad Williams pisał we wstępie do "Pamięć, Smutek i Cierń" by niczego z góry nie zakładać bo pozornie klasyczne sytuacje mogą rozwinąć się w zupełnie zaskakującym kierunku i tak mi to teraz przyszło do głowy bo nie raz można podobnych rzeczy doświadczyć u Grzędowicza. No bo jak to w klasycznym stylu wygląda kiedy któryś z bohaterów wpada w tarapaty? Ląduje w lochach, swoje wycierpi, ale w końcu przychodzi ratunek tyle, że albo okupiony śmiercią/poważniejszymi ranami, któregoś z "naszych" albo wymyka się ktoś z oprawców, albo jeszcze coś innego, tak czy inaczej odrobina goryszy w beczce miodu być musi. A jak jest u Grzędowicza? Zanim piasek w klepsydrze zdąży się raz przesypać obok pojawia się grupa komandosów, źli lądują ryjami do ziemi nim jeszcze zdążą się zdziwić i koniec, kurtyna opada, brawa, ukłony, dziękujemy! W stu procentach profesjonalna akcja jak przystało na perfekcyjne wyszkolonego specjalistę do zadań specjalnych w skrócie Vuko. I to tylko jeden z wielu przykładów, nie wiem jak wy, ale ja nie lubię gdy protagonistom się nie układa. Pewnie, że nie może wiecznie być idealnie, ale u Grzędowicza uwielbiam właśnie to, że kiedy pojawia się idealna sytuacja by coś nie wypaliło wszystko idzie gładko, pięknie i nikt na tym nie cierpi... no przynajmniej nikt z tych dobrych.

W trakcie lektury odniosłem wrażenie, że zmieniły się trochę plany autora co do postaci Fjollsfinna. Nie wiem czy to tylko moje fanaberie, ale w trzecim tomie postać ta emanowała pewną tajemniczością, wydawało się że trzyma dystans, że coś ukrywa i choć niewątpliwie rozpaczliwie potrzebuje pomocy Vuko to kto wie czy nie stanie się w przyszłości źródłem kłopotów. Natomiast w czwartej części to odczucie zniknęło, od samego początku Fjollsfinn był stuprocentowym sojusznikiem i przyjacielem Drakainena.

Zakończenie choć koniec końców mogłoby się to rozegrać inaczej i na pewno ktoś będzie narzekał, to moim zdaniem wypadło nieźle podkreślając jednocześnie profesjonalizm i determinację naszego bohatera w osiąganiu celów. Zaś ostateczna konfrontacja czyniących zwala z nóg.

" - Mam w ustach śliwkę - cedzę z rozpaczą. - Jednorazowe działanie? Przeczyszczające?! "

Kto już czytał ten wie o czym mówię, a kto nie, ten ma całą zabawę jeszcze przed sobą :) Podsumowując jest to godne zwieńczenie cyklu (albo raczej zakończenie jednej książki) i chyba nikt nie powinien być zawiedziony. A kto z sięgnięciem po PLO zwlekał niech dłużej nie czeka, bo lektura jest warta i swojej ceny i poświęconego nań czasu, zachęcam!
środa, 20 lutego 2013 | By: Harashiken

Limes inferior

Autor: Janusz A. Zajdel
Tytuł: Limes inferior
Wydawnictwo: superNOWA
Oprawa: miękka
Liczba stron: 284
Status: posiadam
Ocena: 5/6

Wokół "Limes inferior" trochę krążyłem. Jest to niewątpliwie ważne dzieło, sztandarowa powieść Janusza Zajdla, którego nazwiskiem sygnuje się przecież jedną z najważniejszych polskich nagród literackich w dziedzinie fantastyki. To trzeba znać! W dodatku książka małego formatu i niewielkiej objętości. Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że jest to fantastyka socjologiczna, a ta nieodmiennie kojarzy mi się z Lemem, który to nie zawsze lekko pisał. Stąd też moje wątpliwości czy akurat teraz ten gatunek to dobry pomysł. Obawy były niepotrzebne, książka jest przystępna, czyta się szybko i płynnie, a przedstawiony świat jak i historia intrygują już od pierwszych stron.

Otóż znany nam świat nagle się przekształcił, to co znamy i do czego przywykliśmy obróciło się w niepojęty ustrój. Ludzie podzieleni na klasy według poziomu inteligencji, wielkie aglomeracje dostarczające mieszkańcom wszystkiego co potrzebne, przeznaczenie terenów pozamiejskich na zautomatyzowane hodowle żywności, ujednolicenie rządów, sprowadzenie wszystkich dokumentów i środków pieniężnych do jednej jedynej karty zwanej kluczem to tylko wierzchołek góry lodowej. Choć wielu pamięta jeszcze czasy sprzed tych zmian nikt nie jest w stanie określić momentu przejścia, które jak widać po zmianach musiało być dosyć gwałtowne.

Głównym bohaterem jest Sneer, drobny kombinator zajmujący się liftingiem czyli nielegalnym podwyższaniem klasy inteligencji. Poprzez swoje działania wplątuje się w sprawy, które nie tylko odmienią jego życie, ale też odkryją tajemnicę tego podejrzanego świata.

Na uwagę zasługuje ciekawy wizerunek obcej cywilizacji, która oczywiście musiała maczać w tym palce. Blurby zdradzające ważne jeśli nie najważniejsze fakty są złe, ale co poradzić jeśli bez tego nie można powiedzieć zbyt wiele o książce? Tak więc i ja tego niestety nie uniknę. W literaturze jak i w filmie raczy się nas różnorodnymi obliczami spotkań z obcą cywilizacją, próby porozumienia, jego brak, deklaracje wojny, prośby o azyl czy brutalne inwazje, a wszystko co złe przypisuje się bezmyślnej żądzy niszczenia bądź przedstawia jako niemożliwe do zinterpretowania pobudki rasy o znacznie wyższej świadomości. Zajdel podsuwa nam wizję inteligentnej i bynajmniej nie wrogiej cywilizacji, która jednak fanatycznie pragnie zmienić wszechświat na własną modłę bo ich system to bezbłędny i optymalny system. A fanatyków lepiej nie drażnić, zwłaszcza jak się nie dysponuje technologiami, którymi można im dorównać. Jasne, być może pomysł ten podyktowany jest ówcześnie panującym ustrojem politycznym i jest jego zawoalowaną krytyką, bądź też obiektywnym przedstawieniem jego wad i zalet, z drugiej jednak strony czymkolwiek by ta wizja nie była podyktowana jest dla mnie czymś nowym, ciekawym i godnym uwagi na polu sf i obcych cywilizacji. Chociaż być może jest to po prostu mój brak doświadczenia w tym gatunku.

Nie wiem jak wygląda kwestia z innymi pozycjami Zajdla, jednak z czystym sumieniem mogę polecić każdemu "Limes inferior" na pierwsze spotkanie z tymże autorem. Mnie książka przypadła do gustu i na pewno w przyszłości sięgnę po inne dzieła autora.
wtorek, 12 lutego 2013 | By: Harashiken

Nova Swing

Autor: M. John Harrison
Tytuł: Nova Swing
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: twarda
Liczba stron: 231
Status: posiadam
Ocena: 4/6

"Nova Swing" to pierwsza pozycja z serii Uczty Wyobraźni, która mnie nie porwała. Być może jest to kwestia nieznajomości "Światła", które powstało wcześniej i opisuje to samo uniwersum. Podobno łatwiej przyswoić sobie "Novę...", po jego lekturze, gdyż wyjaśnia niektóre aspekty świata, które w "Novie..." po prostu są, a ich natury należy domyślać się z kontekstu.

Pomimo to, uważam jednak, że nie w tym leży problem. Nie przemówił do mnie przedstawiony świat i nie potrafię powiedzieć dlaczego. Wykreowani bohaterowie wydawali mi się dziwni i sztuczni. Urywane rozmowy, porzucane w połowie tematy, nienaturalne reakcje, z początku odniosłem wrażenie, że to celowe, że taki zabieg wskazuje czytelnikowi, że pierwsze skrzypce będzie grał stworzony świat i miasto w którym żyją bohaterowie jednak w ostatecznym rozrachunku to historie bohaterów wydają się być ważniejsze, a miasto pozostaje tylko tłem dla wydarzeń.

Fragmenty spadającego Traktu Kefahuchiego doprowadziły do powstania w Saudade zakazanej strefy, w której oddziałujące na siebie różne rodzaje fizyk doprowadziły do zachwiania rzeczywistości. Bogaci turyści przybywają do Saudade by móc nielegalnie dostać się do strefy i obejrzeć ją na własne oczy, a przedmioty stamtąd przyniesione osiągają na czarnym rynku astronomiczne sumy. Vic Serotonin to człowiek pozbawiony aspiracji, żyjący z dnia na dzień i zarabiający na to życie przeprowadzając takich właśnie turystów. Aschemann to podstarzały detektyw zajmujący się między innymi sprawami przemytu artefaktów ze strefy. Są jeszcze inne postacie jak Liv Hula właścicielka jednego z licznych barów czy Gruby Antoyne szukający akceptacji otoczenia, lecz to głównie na tamtej dwójce skupiają się wydarzenia splatające nie tylko ich losy.

Mam za sobą ledwie cztery pozycje z UW ciężko więc zatem ocenić jak wypada "Nova Swing" na tle całej serii jednak względem tego co już czytałem jest to pozycja słaba, bez fajerwerków, zachwytów czy zaskoczeń. Być może innym do gustu przypadnie, ja jednak nie znalazłem tu niczego co tak bardzo porywało u innych autorów tej serii. Niemniej jednak nie omieszkam sięgnąć po inne książki Harrisona, które znalazły się w serii.
środa, 6 lutego 2013 | By: Harashiken

Schwytany w światła

Autor: Tomasz Kołodziejczak
Tytuł: Schwytany w światła
Cykl: Dominium Solarne
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 346
Status: posiadam
Ocena: 5/6

Daniel Bondaree były tanator, były buntownik, obecnie skazaniec po odsiadce. Buntownicy zniszczeni, Ulegli u władzy, Dominium wypuszczające macki w stronę Gladiusa oto co zostało. Choć "Schwytany..." utrzymuje świetny klimat "Kolorów..." i czyta się go równie szybko i przyjemnie to jednak jest nieznacznie słabszy od części pierwszej. Zabrakło tego co było chyba  najmocniejszą stroną czyli militarystyki. "Kolory sztandarów" przepełnione były opisem wojskowych technologii, broni, wzmocnień, starć z korgardami, natomiast w "Schwytanym w światła" zabrakło tego kto mógłby walczyć. Pozostał tylko Daniel, niedobitek niemający możliwości przeciwstawienia się całemu Dominium. To historia człowieka, który przegrał wszystko i rozpaczliwie poszukuje celu dalszej swej egzystencji.

Cykl Dominium Solarnego powinien sobie liczyć moim zdaniem więcej tomów. Zabrakło mi dokładniejszego ukazania Dominium, a i historia Daniela prosi się o to, by pokazać ją na większej przestrzeni. O ile pierwszy tom nakręca się szybko i pędzi do przodu zachwycając czytelnika, o tyle w drugim akcja rozwija się powoli, nic nie wskazuje na to byśmy mogli doczekać się równie widowiskowych i dynamicznych scen jak w "Kolorach...", a i od początku cała historia zakrawa na mało optymistyczne zakończenie, bez nadziei na powrót do czasów, w których Dominium nie miało tu żadnej władzy.

Niewiele więcej mogę powiedzieć, tak naprawdę pomimo podobnej objętości ma tu miejsce zdecydowanie mniej istotnych wydarzeń, a wszystko sprowadza się do próby ucieczki Daniela od macek Dominium, które za wszelką cenę chce dostać go w swoje ręce. Równocześnie z losami Daniela śledzimy wydarzenia na Gladiusie poprzez Dinę i jej brata Ramzesa. Ten drugi wątek okazuje się być o tyle ciekawy, iż ukazuje potworności do jakich zdolne jest Dominium, a także wspaniale zarysowuje sposób w jaki ludzie przejmujący władzę potępiający sposoby poprzedników, sami zaczynają postępować jak oni, nawet nie zauważając jak stają się podobni do tych, których tak potępiali.

Podsumowując, jest do dobra książka, choć zdecydowanie nie tak porywająca jak cześć pierwsza. Ja na pewno sięgnę po "Głowobojców" tom opowiadań osadzonych w tym samym uniwersum i będę miał nadzieję, że może kiedyś Kołodziejczak powróci do tego uniwersum i napisze kolejne tomy, niekoniecznie już związane z Danielem i Gladiusem.
piątek, 1 lutego 2013 | By: Harashiken

Stosik #21 - coś na nowy rok

Witajcie po długiej przerwie! W okolicach świąt zapowiadałem recenzje, ale się nie udało, mam jednak nadzieję, że wkrótce wszystko ruszy i zacznie się pojawiać coś ciekawszego, a nie tylko okazyjne stosiki i obietnice :) Tymczasem jednak zapychacz:


Opisywać nie będę bo i chyba nie ma po co. Ot kontynuacja kompletowania dzieł Hamiltona. Został jeszcze tylko jeden tom "Widmo Alchemika: Konflikt", który niestety zyskał status "upolować". Jest to zatem cel długofalowy, bo na książki za stówkę mnie nie stać :( Pozostaje więc czekać na okazję i uzupełniać biblioteczkę o dzieła ogólnodostępne. A tu taka ciekawostka - moje listy po woli się wyczerpują, miejsce na półkach niestety też. Jeszcze w tym roku, a kto wie czy nie na długo przed jego końcem zacznę rozglądać się za kolejnymi pozycjami, które będzie można dodać do zakupowych planów i tym samym prawdopodobnie zapewnię sobie listę wydatków na kolejnych kilka lat :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...