Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu tom 4
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Wydawnictwo:
Fabryka Słów
Oprawa: miękka
Liczba stron: 861
Status: posiadam
Ocena: 6/6
Pan nadszedł i z ulgą przyjąłem fakt, iż jest to ostatni tom przygód Vuko. Rozciąganie historii na kilka tomów nie zawsze wychodzi książce na lepsze, a przecież już w przypadku PLO wielu czytelników kręciło nosem na trzeci tom. Cieszę się zatem, że czwarty zamyka całą serię choć z drugiej strony chciałoby się spędzić z Midgardem i Drakainenem więcej czasu. PLO to jeden z tych niesamowitych cykli gdzie sięgając po kolejny tom z jednej strony chcielibyśmy go połknąć w całości, z drugiej zaś staramy się nie śpieszyć by za szybko się z nim nie rozstać. Ponadto owo uczucie potęguje się wielokrotnie kiedy do czynienia przychodzi z tomem ostatnim.
Stary dobry Vuko powrócił, jednak z początku miałem trochę mieszane uczucia. Od pierwszych stron rzuciły mi się licznie w oczy tak osławione przekleństwa głównego bohatera. Brzmiały dla mnie trochę tak jakby autor wciskał je na siłę gdzie się da by nakreślić klimat poprzednich tomów i wyszło to sztucznie. Być może rzeczywiście tak było, a być może to po prostu efekt mojej długiej rozłąki z poprzednim tomem, tak czy inaczej już w trakcie pierwszego rozdziału przestałem to zauważać.
Jak już jesteśmy przy krytyce to muszę też wspomnieć o historii Filara. Oczywiście znów rozdziały poświęcone Vuko przeplatają się z tymi o Filarze jak to miało miejsce w trzecim tomie, jednak wydaje mi się że tym razem niektóre są zbyt rozdmuchane. Po co na przykład wracać do tego co było i zagłębiać się w historię jak Filar trafił do Lodowego Ogrodu, jak sobie tam radził i jak spotkał Vuko?
Tyle w kwestii krytyki, reszta to miód. Kolejne akcje, przygotowania do wojny, niewybredny humor i oczywiście to co najbardziej mi przypadło do gustu czyli profesjonalizm Drakkainena. Nawet Geralt mógłby się schować przy jego akcjach. Tad Williams pisał we wstępie do "Pamięć, Smutek i Cierń" by niczego z góry nie zakładać bo pozornie klasyczne sytuacje mogą rozwinąć się w zupełnie zaskakującym kierunku i tak mi to teraz przyszło do głowy bo nie raz można podobnych rzeczy doświadczyć u Grzędowicza. No bo jak to w klasycznym stylu wygląda kiedy któryś z bohaterów wpada w tarapaty? Ląduje w lochach, swoje wycierpi, ale w końcu przychodzi ratunek tyle, że albo okupiony śmiercią/poważniejszymi ranami, któregoś z "naszych" albo wymyka się ktoś z oprawców, albo jeszcze coś innego, tak czy inaczej odrobina goryszy w beczce miodu być musi. A jak jest u Grzędowicza? Zanim piasek w klepsydrze zdąży się raz przesypać obok pojawia się grupa komandosów, źli lądują ryjami do ziemi nim jeszcze zdążą się zdziwić i koniec, kurtyna opada, brawa, ukłony, dziękujemy! W stu procentach profesjonalna akcja jak przystało na perfekcyjne wyszkolonego specjalistę do zadań specjalnych w skrócie Vuko. I to tylko jeden z wielu przykładów, nie wiem jak wy, ale ja nie lubię gdy protagonistom się nie układa. Pewnie, że nie może wiecznie być idealnie, ale u Grzędowicza uwielbiam właśnie to, że kiedy pojawia się idealna sytuacja by coś nie wypaliło wszystko idzie gładko, pięknie i nikt na tym nie cierpi... no przynajmniej nikt z tych dobrych.
W trakcie lektury odniosłem wrażenie, że zmieniły się trochę plany autora co do postaci Fjollsfinna. Nie wiem czy to tylko moje fanaberie, ale w trzecim tomie postać ta emanowała pewną tajemniczością, wydawało się że trzyma dystans, że coś ukrywa i choć niewątpliwie rozpaczliwie potrzebuje pomocy Vuko to kto wie czy nie stanie się w przyszłości źródłem kłopotów. Natomiast w czwartej części to odczucie zniknęło, od samego początku Fjollsfinn był stuprocentowym sojusznikiem i przyjacielem Drakainena.
W trakcie lektury odniosłem wrażenie, że zmieniły się trochę plany autora co do postaci Fjollsfinna. Nie wiem czy to tylko moje fanaberie, ale w trzecim tomie postać ta emanowała pewną tajemniczością, wydawało się że trzyma dystans, że coś ukrywa i choć niewątpliwie rozpaczliwie potrzebuje pomocy Vuko to kto wie czy nie stanie się w przyszłości źródłem kłopotów. Natomiast w czwartej części to odczucie zniknęło, od samego początku Fjollsfinn był stuprocentowym sojusznikiem i przyjacielem Drakainena.
Zakończenie choć koniec końców mogłoby się to rozegrać inaczej i na pewno ktoś będzie narzekał, to moim zdaniem wypadło nieźle podkreślając jednocześnie profesjonalizm i determinację naszego bohatera w osiąganiu celów. Zaś ostateczna konfrontacja czyniących zwala z nóg.
" - Mam w ustach śliwkę - cedzę z rozpaczą. - Jednorazowe działanie? Przeczyszczające?! "
Kto już czytał ten wie o czym mówię, a kto nie, ten ma całą zabawę jeszcze przed sobą :) Podsumowując jest to godne zwieńczenie cyklu (albo raczej zakończenie jednej książki) i chyba nikt nie powinien być zawiedziony. A kto z sięgnięciem po PLO zwlekał niech dłużej nie czeka, bo lektura jest warta i swojej ceny i poświęconego nań czasu, zachęcam!