środa, 8 lipca 2015 | By: Harashiken

To już jest koniec...

To już jest koniec moi drodzy (jeśli ktoś jeszcze tu zagląda) i czas najwyższy zamknąć ten interes. Nigdy nie pisałem profesjonalnie, nigdy nie pisałem na zlecenie, nie pisałem też dla innych, pisałem dla siebie. Blog powstał by mieć własny kącik dla siebie, miałem boom na czytanie książek który trwał prawie dwa lata, kończyłem jedną i sięgałem po drugą, choć nigdy nie zbliżyłem się nawet do wyników innych znajomych blogerów. Wtedy też, czytając miałem coś do powiedzenia, miałem swoje przemyślenia, rozważania czy refleksje po lekturze, które chciałem przelać na papier, a przy okazji mogłem je zakończyć poleceniem bądź odradzeniem ewentualnym bywalcom bloga.

Potem boom się skończył, tempo czytania zmalało, wciągnęły mnie inne sprawy, złapał odjutronizm. Efekt był taki, że ciężko mi było przy książce wysiedzieć. Jasne, nadal chciałem czytać, chciałem poznać te historie, chciałem nadrobić zaległości bo książek na półkach przybywało, a w statystykach przeczytanych nie malało, ale siadałem czytałem 2-3 strony i odkładałem książkę odciągany innymi sprawami. Do tego doszedł też fakt, że nie bardzo wiedziałem co napisać po skończonej lekturze. Fajna? Podobało mi się? Wszystko okej? Miałkie, wyświechtane, schematyczne posty byłyby bez sensu, może to śmierć weny, może efekt tego że za bardzo rozwlekałem lekturę i wszelkie przemyślenia rozpływały się rozciągnięte w czasie.

Kontynuowanie nie miało sensu, próbowałem coś pisać, ale znów rozwlekałem to, odkładałem na później, szczegóły przeczytanych pozycji rozmywały się i traciłem wątek. I znów odjutronizm w napisania i opublikowania tego kończącego posta, ale także nadzieja, że to minie, że znów przyjdzie wena, chęć i coś powstanie. To już ponad rok od jakiejkolwiek działalności, wpisów i w miarę sensownych recenzji skleconych ostatnimi resztkami weny. To nie ma sensu i pora powiedzieć sobie dość.

Czy wrócę? Nie wiem, blog będzie i nie zniknie na pewno, a przynajmniej nie z mojej ręki. Jeśli nadal ktoś tu zagląda, komuś się podobało i ktoś liczy na więcej, nasłuchujcie, może wrócę. Jeśli znów będę miał chęci i coś do przelania na papier wrócę na pewno, ale sądząc po ostatnim okresie, ostatnim roku, a nawet więcej - cóż jest na to niewielka szansa. Tak więc póki co żegnajcie!
czwartek, 27 marca 2014 | By: Harashiken

Pyrkon 2014

Tegoroczny Pyrkon rozsławił się kontrowersyjnym filmikiem promującym. Nie, nie będę tu się o nim rozpisywał bowiem w internetach wszelkiej maści opinii jest już dosyć. Można by powiedzieć, że to niepotrzebny szum, ale z drugiej strony główna medialna zasada: nie ważne jak o tobie mówią, ważne żeby mówili sprawdza się. Rok temu Pyrkon osiągnął liczbę 12 500 odwiedzających osób, w tym roku rekordowe 12 tysięcy padło już w piątkowy wieczór, a ostatecznie po trzech dniach imprezy przez teren konwentu przewinęło się 24 tysiące osób. Duży wpływ miała na to na pewno reorganizacja akredytacji. Ta była możliwa już w czwartek od 10 do 18, poza tym zniesiono opaski na rękę (szkoda bo dla mnie były one symbolem tego konwentu i miło je wspominam), jednak dzięki temu zabiegowi możliwe stało się kupno akredytacji dla znajomych, a to znacznie rozładowało kolejki i przyśpieszyło przebieg akredytacji. 


Nie mam wiele do powiedzenia na temat prelekcji bowiem w tym roku wypadło to słabo i na niewielu byłem. Zwykle prelekcje i panele wypełniały cały mój dzień, a czasem i noc, tym razem z tych interesujących uzbierałem ledwie kilka na dzień, a gros tych z pod znaku mangi i anime odpadło z powodu beznadziejnych warunków. Dwie sale m&a umieszczone w hali noclegowej w dodatku połączone ze sobą, posiadające beznadziejną akustykę. Nie dość, że często gęsto nawet tam rozkładali się ludzie do spania, to akustyka sal była tragiczna, już w 3-4 rzędzie nie było słychać prelegenta, za to doskonale było słychać tych z sali na górze/dole. Ponadto choć zapewnione było iż każda sala dostanie gżdacza do pomocy, to o mangowcach zapomniano. Zresztą to nie jedyne fail'e organizacyjne. Zdaje się, że organizatorzy pomału zaczynają mieć problemy z ogarnięciem tak dużej liczby zainteresowanych, a wielkie hale targowe pozbawione mniejszych sal i odpowiedniego sprzętu nie są w stanie sprostać wyzwaniu. Na plus natomiast należy zaliczyć przeniesienie noclegu na terenie konwentu do większej hali, a także przeznaczenie jednej z hal na swoistą jadalnię ze stoiskami gastronomicznymi i umożliwienie konwentowiczom spotkań przy piwie bez konieczności opuszczania terenów targów. Mam wielką nadzieję, że w kulejących kwestiach coś się zmieni i za rok będzie dużo lepiej, a Pyrkon nie straci na popularności.

Tak czy inaczej, pomimo wszystko ja bawiłem się całkiem dobrze, dzięki mniejszej liczbie ciekawych prelekcji miałem czas na spędzenie czasu ze znajomymi, zabawę przy planszówkach, zdobycie autografów i ogólnie ogarnięcie tego co chciałem.

Słaby jak na mnie wynik polowania na badziki spowodowany małym wyborem.

Autografy czyli jeden z ważniejszych elementów konwentu. Na szczęście udało mi się zdobyć wszystkie choć nie było to łatwe. Nie wiedzieć czemu z papierowego planu zniknęły dyżury autografowe Tada Williamsa i panów Zycha i Vargasa, zawierzając jednak komórkowemu planowi Konwentowicza udało się zlokalizować je w czasie. Miejsce na dyżur pozostawiało dużo do życzenia. Fakt tym razem wybrano miejsce gdzie kolejki swobodnie mogły zawijać się po kilka razy i starczało miejsca dla wszystkich jednak wszystko to kosztem słyszalności. Dyżury odbywały się w wielkiej hali przedzielonej zasłoną, po jej drugiej stronie stała scena wykorzystywana do koncertów, czy bardziej popularnych spotkań, jak na przykład te z autorami. Dzięki temu nagłośnienie skutecznie utrudniało komunikację z autorami rozdającymi autografy. 

Dwie najważniejsze zdobycze, czyli autografy tegorocznych zagranicznych gości:


















Ilustracja i autografy autorów Bestiariusza Słowiańskiego:

Kolejny autograf Tomasza Kołodziejczaka i... genialna ilustracja od Przemysława Truścińskiego ilustratora "Czerwonej Mgły":


Na koniec nowe zdobycze. Skoro nie udało się mocno powiększyć kolekcji badzików, zaoszczędzona kwota poszła na być może zaczątek nowej kolekcji:


Podsumowując, atmosfera jak zwykle na najwyższym poziomie, ludzie super, świetny klimat, natomiast wykonanie i sprawy organizacyjne trochę kulejące jednak wciąż daleko przed innymi konwentami. Jednym słowem kolejna udana wyprawa i mile spędzony czas. Do zobaczenia za rok!
niedziela, 9 marca 2014 | By: Harashiken

Bramy Domu Umarłych

Autor: Steven Erikson
Tytuł: Bramy Domu Umarłych
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Liczba stron: 774
Status: posiadam
Ocena: 5+/6

Druga część MKP przenosi nas na kontynent Siedmiu Miast, świata pustynnych koczowniczych plemion i wymarłych cywilizacji. Kontynent, na którym już niedługo wybuchnąć może bunt przeciwko imperium. Spotykamy tu starych bohaterów, ale też poznajemy losy wielu nowych. Przyjdzie nam śledzić poczynania takich postaci jak Skrzypek, Kalam, Apsalar, imperialnego historyka czy choćby legendarnych podróżników Mappa i Icariuma.

Tym razem wątki są zdecydowanie bardziej poukładane i nikt nie powinien mieć problemu z połapaniem się w wydarzeniach. Historia staje się bardziej przejrzysta, a świat powieści przystępny dla czytelnika. Największą zaletą tego tomu jest chyba klimat. Dosłownie czuć atmosferę wypalonych słońcem miast, śmiercionośne tchnienie pustyni, czy też dziesiątki tysięcy lat historii pogrzebane pod piaskami Raraku, w miejscach niedostępnych zwykłemu śmiertelnikowi.

Na kontynencie Siedmiu Miast skupia się uwaga wielu istot, wybucha bunt przeciw imperium, nieudolność cesarzowej nie pozwala na jego zgaszenie w zarodku, Sha'ik rozpętuje piekło w imię świętej wojny, a dziesiątki tysięcy malazańczyków tracą nie tylko dach nad głową ale często i swe życia. Jakby tego wszystkiego było mało na pustyni Raraku, centrum wydarzeń, skupiają również swój wzrok jednopochwyceni i d'iversowie rywalizując między sobą o to kto pierwszy odnajdzie tą jakże istotną dla nich drogę. Mappo i Icarium, Trell i Jhag, odwieczni podróżnicy i przyjaciele, niezwykły duet znany chyba na całym świecie również ciągnie w tym kierunku, a w samym środku tych wydarzeń znajdą się nasi dawni znajomi z Podpalaczy Mostów realizujący odmienny cel.

Erikson dowodzi, że potrafi czarować słowem, w dodatku tworzy niezwykle barwny świat z wielowiekową historią, aż bijącą z kart powieści, odmiennymi rasami i stworzeniami, wielowątkową fabułą i tajemnicami, które czytelnikowi przyjdzie zgłębiać zapewne aż do końca cyklu. Choć nie każdemu może przypaść do gustu jego styl to jest to dzieło obok, którego nie można przejść obojętnie. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...