Tytuł: Zamek Lorda Valentine'a
Cykl: Kroniki Majipooru
Cykl: Kroniki Majipooru
Wydawnictwo: Solaris
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 617
Status: posiadam
Ocena: 4/6
Podczas lektury znów dopadł mnie niż czytelniczy, przez co pierwszy tom "Kronik Majipooru" męczyłem ponad miesiąc. Niemniej jednak czas ten nie przekłada się na poziom książki. Miałem pewne obawy sięgając po "Zamek Lorda Valentine'a", jest to niby klasyka, niby wypada znać, a z drugiej strony krąży wiele opinii, które nie zwiastują nic dobrego.
Valentine budzi się na wzgórzu w okolicy miasta Pidruid z sakiewką pełną pieniędzy jednakże pozbawiony wszelkich wspomnień z przeszłości. Kim jest? Skąd się tu wziął? Nie zdradzę chyba wiele jeśli powiem to czego doświadczony czytelnik domyśli się już po kilku kartach powieści. Valentine to tak naprawdę Koronal Lord Valentine najwyższy jeśli nie liczyć Pontifexa władca Majipooru, który w podstępny sposób został pozbawiony tronu i zastąpiony kimś innym. Jak nietrudno się domyślić czeka nas podróż pełna przygód, której celem jest tytułowy Zamek i konfrontacja z uzurpatorem.
Nie znajdziecie tu nic nowego, typowa klasyka bazująca na podróży, zbieraniu towarzyszy, odkrywaniu prawdy o samym sobie i ciągłym wpadaniu i wyplątywaniu się z tarapatów by w końcu zmierzyć się ze złem zagrażającym ładowi planety. Czy jednak są to wady? Dziś wypada słabo to pewne i nie ma się co dziwić skoro w obecnym zalewie fantastyki by zostać zauważonym trzeba napisać naprawdę coś niesamowitego. "Zamek..." jednak został napisany ponad trzydzieści lat temu, więc nie oczekujmy, że nadal będzie rzucał na kolana i trzymał w napięciu i zaskakiwał na każdym kroku. Co poniektórzy przecież uważają, że nawet "Władca Pierścieni" nie zasługuje na swoją pozycję ;) Pomimo niewątpliwej wtórności na tle mnogości dzisiejszej fantastyki książka posiada elementy dla których warto się z nią zapoznać.
Na uwagę na pewno zasługuje świat. Nie jest to typowe fantasy, Majipoor jest ogromną planetą o historii sięgającej kilkunastu tysięcy lat, na której w zgodzie i harmonii żyje kilka różnych ras. Choć dawno już zatracono umiejętności wytwarzania zaawansowanej technologii to nadal można znaleźć jej pozostałości. Miotacze energii którymi posługuje się wiele osób, genetycznie zmodyfikowane zwierzęta, zaawansowane maszyny do utrzymywania klimatu na Górze Zamkowej czy inne do tworzenia przesłań sennych dla mieszkańców planety. Majipoor posiada nawet port kosmiczny choć niewiele o nim zostało wspomniane. Świat jest niezwykle barwny i ogromny, różnorodne rasy, zwierzęta i rośliny, gigantyczne wielomilionowe miasta i inne cuda, które dane nam będzie poznać podczas lektury Kronik. Drugim istotnym elementem jest interesujący aparat władzy. Majipoorem, całą gigantyczną planetą rządzą jedynie cztery osoby. Pontifex będący rzeczywistym władcą, Koronal rządzący w jego imieniu, Król Snów zsyłający na ludzi przesłania i koszmary i Pani Wyspy zsyłająca na ludzi dobre sny i przesłania. Wszyscy powiązani, choć tak od siebie oddaleni, to na tej czwórce opiera się ład i porządek planety.
Pewnym zgrzytem są jednak dialogi, które czasem bywają naprawdę naiwne, a bohaterowie nie licząc Valentine są kiepsko zarysowani. Sam Valentine bywa irytujący, szczególnie jego niechęć do wszelkiej przemocy i zabijania, dość ciężkostrawna w przypadku człowieka, który idzie odebrać to co mu ukradziono i uratować wielomiliardową ludność planety spod rządów szaleńca.
O zgrzyt zębów przyprawiła mnie też "wielka bitwa" na Górze Zamkowej. Tysiące żołnierzy po obu stronach bezładnie tłukących się ze sobą w jednym wielkim chaosie, zero taktyki, zero dowodzenia, zero manewrów, ot wrzucić do kotła, wymieszać i zobaczyć co wyjdzie. Jeszcze, żeby tego było mało przez środek tego chaosu przeciskał się w pojedynkę nie kto inny jak Valentine i zmierzał do dowódcy przeciwników, który to był jego przyjacielem z dzieciństwa. Nie uwierzycie ale udało mu się, nikt go nie zatrzymał, a potem jeszcze ta próba zatrzymania rozpędzonej machiny wojennej, dwóch pogodzonych dowódców próbujących opanować lejące się armie, śmiech na sali po prostu.
Sama historia toczy się jednotorowo, pozbawiona jest jakichkolwiek wątków pobocznych, ot prosta i często naiwna wędrówka do celu przez znaczną część krainy. Wszelkie zdawać by się mogło poboczne przygody służą dołączeniu (bądź czasem odłączeniu) kolejnych członków naszej bohaterskiej grupy.
Pewnym zgrzytem są jednak dialogi, które czasem bywają naprawdę naiwne, a bohaterowie nie licząc Valentine są kiepsko zarysowani. Sam Valentine bywa irytujący, szczególnie jego niechęć do wszelkiej przemocy i zabijania, dość ciężkostrawna w przypadku człowieka, który idzie odebrać to co mu ukradziono i uratować wielomiliardową ludność planety spod rządów szaleńca.
O zgrzyt zębów przyprawiła mnie też "wielka bitwa" na Górze Zamkowej. Tysiące żołnierzy po obu stronach bezładnie tłukących się ze sobą w jednym wielkim chaosie, zero taktyki, zero dowodzenia, zero manewrów, ot wrzucić do kotła, wymieszać i zobaczyć co wyjdzie. Jeszcze, żeby tego było mało przez środek tego chaosu przeciskał się w pojedynkę nie kto inny jak Valentine i zmierzał do dowódcy przeciwników, który to był jego przyjacielem z dzieciństwa. Nie uwierzycie ale udało mu się, nikt go nie zatrzymał, a potem jeszcze ta próba zatrzymania rozpędzonej machiny wojennej, dwóch pogodzonych dowódców próbujących opanować lejące się armie, śmiech na sali po prostu.
Sama historia toczy się jednotorowo, pozbawiona jest jakichkolwiek wątków pobocznych, ot prosta i często naiwna wędrówka do celu przez znaczną część krainy. Wszelkie zdawać by się mogło poboczne przygody służą dołączeniu (bądź czasem odłączeniu) kolejnych członków naszej bohaterskiej grupy.
Zakończenie również pozostawia trochę do życzenia. Choć jest to dopiero pierwszy tom cyklu to nic nie sugeruje byśmy w kolejnych śledzili losy tych samych bohaterów, zatem dobrze by było dowiedzieć się jak dalej potoczyły się ich losy, a jedyne co otrzymujemy to występ żonglerów na uczcie Koronala. Podsumowując nie jest to wybitna lektura, ale czyta się ją całkiem przyjemnie, a po utyskiwaniach i narzekaniach w wielu wypowiedziach, obawiałem się czegoś znacznie gorszego. Przede wszystkim też wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzjach, bo i moja zdaje się nie wyszła zbyt pozytywnie, a ocena niska przecież nie jest. Na pewno sięgnę w przyszłości po kolejne tomy, a i was zachęcam do zapoznania się z dziełem Silverberga.
3 komentarze:
Tak naprawdę mało która pozycja klasycznej fantastyki jest w stanie naprawdę zaciekawić współczesngeo czytelnika.Ja chciałam odświeżyć sobie książki Norton z serii o Świecie Czarownic i poległam. A uwielbiałam te książki tak z 20 lat temu...:(
Czy nie jesteś przeważnie w "niżu czytelniczym"? ;-D
Honorata: Fakt, w pełni się zgadzam.
Karo: Jestem, co nie zmienia faktu, że się czepiasz. Już od ponad miesiąca męczę Valente po kilka stron dziennie i zawsze coś innego mnie zajmuje :/ Ten rok będzie rokiem posuchy, mam nadzieję że w wakacje coś ruszy.
Prześlij komentarz
Ostatnio postanowiłem otworzyć komentarze dla wszystkich. W związku z tym przestroga - komentujących anonimowo proszę o podpisywanie się. Komentarz anonimowy + wątpliwa jego wartość = śmietnik to samo tyczy się podpisanych komentarzy anonimowych, które uznam za zwykły spam. Anonimów proszę również o stosowanie chociaż podstawowych zasad ortografii. Porządek musi być, dziękuję, dobranoc!