Tytuł: Diuna
Cykl: Kroniki Diuny
Wydawnictwo: Rebis
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: twarda z obwolutą
Liczba stron: 670
Status: posiadam
Ocena: 6-/6
Prawdę mówiąc nie wiem co mam napisać, dlatego też nie będzie to pewnie standardowa opinia. Szczerze powiedziawszy Diuna mnie nie poruszyła, nie poruszyła emocjonalnie żeby nie było jakichś niedomówień. Zdecydowanie lepiej pod tym względem wypadł mój numer jeden w tym podgatunku czyli cykl Hyperiona. Mam pewną zapewne słuszną teorię dlaczego też tak się stało, ale nie jest to tematem tego wpisu. Na pewno jednak nie odmówię "Diunie" geniuszu i magicznego wręcz magnetyzmu.
Wojna o władzę, wpływy i bogactwo między zwaśnionymi rodami nie jest tym co w fantasy, a tym bardziej w sf mnie pociąga, a mimo to dzieło Herberta przyciąga do siebie, lektura nie nuży, wręcz zachęca do przewracania kolejnych kart i poznawania dalszych losów rodu Atrydów i to już od pierwszych stron.
Mamy, więc podupadły i zapomniany ród Atrydów, który nagle dostaje pod opiekę pustynną planetę Arrakis zwaną Diuną. Od lat rządzona ona była przez bogaty i potężny ród Harkonnenów tym bardziej, więc podejrzana wydaje się owa nagła decyzja Imperatora. Oczywista pułapka staje się dla młodego Paula Atrydy drogą do wielkości, władzy i zemsty za krzywdy wyrządzone jego rodowi.
Jedynym zarzutem jaki mogę mieć w stosunku do tego dzieła to pojawiające się od pewnego momentu skoki w fabule. Z początku, ba! przez znaczną część książki akcja jest spójna, a poczynania bohaterów opisane bardzo szczegółowo. Biorąc pod uwagę jak wszystko się rozwija, nie sposób przewidzieć, że ten rozdział historii Diuny, rozdział z udziałem Paula Muad'Diba dobiega końca wraz z końcem książki. Wydawać by się mogło, że wojna z Harkonenami jeśli nie na całe 6 to chociaż jeszcze na jeden dwa tomy zostanie rozciągnięta. Tymczasem w pewnym momencie wszystko wygląda tak jakby autor nagle uznał, że za bardzo się rozpisał i zaczął stawiać coraz większe kroki by nadrobić zaległości i dobrnąć jak najszybciej do końca. Zaczyna się przeskakiwanie z miejsca na miejsce najpierw poważny skok potem już mniejsze kilkutygodniowe zaledwie, w których to jednak wydarzenia gnają na łeb na szyje, a nam nie dane jest śledzić nie tylko szczegółów wojny, ale także wspaniałych umysłowych i taktycznych zdolności Paula, które były tak wyraźne na początku i stanowiły wielki atut książki. W błyskawicznym tempie wydarzenie goni wydarzenie i nim czytelnik się spostrzega wszystko zostaje rozegrane. Niektóre zaś wątki wymagałyby poświęcenia więcej czasu i uwagi jednak z racji wyczuwalnego pośpiechu zostały spłycone, a ich potencjał został zupełnie niewykorzystany.
14 komentarze:
Dla mnie cały cykl o Diunie to rewelacja. Zaletą tego cyklu jest akcja, a nie rozciaganie fabuły na kilkanaście tomów i dziesiątki kartek opisów.
Ta książka ma wiele stron i jakby rozciągnąć wszystkie akcje zapewne autor musiałby podzielić tom na dwie części... Chociaż mam książkę, która przekracza 1000 str. Ale...
Nie czytałam więc za bardzo nie jestem obeznana w Diunie. :P
O, żyjesz.;) To miło.^^
Hm, ja jakoś nie zauważyłam tego o czym piszesz - ani nieuzasadnionego przyspieszenia akcji, ani innych mankamentów. Za to co do Paula "Gary Stu" Atrydy to pełna zgoda.:)
Mam ten egzemlarz z rysunkami Siudmaka, którego bardzo cenię. A jeśli chodzi o treść to dla mnie pierwsze spotkanie z powieścią było niesamowite. Czytałam, jak urzeczona! Może trzeba po prostu trafić z tą książką na odpowiedni moment w życiu :)
Jaka to teoria? ;-)
Pierwszeństwa?
Hmm, podobnie jak Moreni nie zauważyłam mankamentów, o których piszesz. A świat powieści, to pomieszanie prymitywności z techniką, mnie urzekł :)
fajnie, że jesteś z powrotem :)
Honorata: Wiem, ale pewne sprawy wymagałyby poświęcenia więcej uwagi.
Carrie: Zapewne, ale czemu nie? Książki w przeciwieństwie do filmów mają tą zaletę, że mogą być dowolnie długie :) Też mam, nawet niejedną.
Moreni: Ta teraz to ktoś to zauważa, ale jak nieżyłem to się nikt nie zainteresował :D żyje, ale nie mam weny, muszę dokończyć kilka innych recenzji, ale świetne to one nie będą.
Widać jestem bardziej uczulony ;)
Faledor: Ależ ja nie trafiłem w zły moment, też była dla mnie niezwykła.
Karo: Nie.
grendella: Nie wiem czy jestem, nie mam weny, a "Zamek Lorda Valentine'a" męczę już z miesiąc bo rzadko po niego sięgam i zwykle na kilka chwil. Ale postaram się jeszcze ruszyć przed końcem świata.
Dla mnie również Hyperion był nieporównywalnie lepszy od Diuny, na której niestety trochę się zawiodłem. Niby klasyka, wszyscy wychwalają ją pod niebiosa, a jednak nie porwała mnie tak mocno, jak miałem nadzieję po przeczytaniu recenzji. Może, jak to ktoś stwierdził, trafiłem na nieodpowiedni moment na tę książkę. Może jeszcze kiedyś po nią sięgnę i będę oburzony swoją wcześniejszą opinią, ale teraz oceniłbym ją co najwyżej na 4/6.
Nie mówię, że nie powinien tego robić. Ale gdyby to zrobił to może innym by się to nie spodobało. Nie da się każdemu dogodzić ;)
Trzeba było wpierw czytać "Diunę", dopiero później brać się za "Hyperiona", który stawia poprzeczkę wysoko.
I choć częściowo może masz rację, to ja i tak fanką Diuny pozostanę. I basta! :D
Ja tak jak Silaqui mam. Pewnie dlatego, że pierwszy raz czytałam Diunę w wieku 13 lat i srogo wryła mi się w psychikę :P
Oj, wena chyba nadal nie dopisuje ;) Czekamy na recenzje!
Bardzo podobają mi się Twoje recenzję. Co do "Diuny" z pewnością ją przeczytam :-)
Nie czytuję zbyt wiele SciFi, jednak z Diuną się zapoznałam i efekt, był jakiś taki nijaki. Nie porwała mnie, nie zauroczyła, świat mnie nie wciągnął. Z SciFi zostanę wierna Cardowi :)
Prześlij komentarz
Ostatnio postanowiłem otworzyć komentarze dla wszystkich. W związku z tym przestroga - komentujących anonimowo proszę o podpisywanie się. Komentarz anonimowy + wątpliwa jego wartość = śmietnik to samo tyczy się podpisanych komentarzy anonimowych, które uznam za zwykły spam. Anonimów proszę również o stosowanie chociaż podstawowych zasad ortografii. Porządek musi być, dziękuję, dobranoc!