Tytuł: Smoczy Tron, Kamień Rozstania, Wieża Zielonego Anioła tom1 i tom2
Cykl: Pamięć, Smutek i Cierń
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 2990
Status: posiadam
Ocena: 5-/6
I oto przyszło mi po raz drugi spotkać się z tworem, który wywołał u mnie mieszane uczucia. Najprościej byłoby rzec, że doceniam dzieło autora choć z pewnych bliżej nieokreślonych względów nie przypadło mi ono do gustu. Chociaż z drugiej strony to zbyt mocne określenie. Czy książka była dobra? Tak. Nużyła mnie? Nie. Musiałem zmuszać się do czytania? Nie. Ale pomimo tego było w niej coś sprawiało, że niechętnie ściągałem ją z półki i chciałem już mieć za sobą ten cykl. Nie sposób jednak określić cóż to było. Lecz być może ja po prostu jakiś dziwny jestem?
"Pamięć, Smutek i Cierń" przyrównywany jest do dzieła Tolkiena i nie bez powodu. Określanie Williamsa jako spadkobiercy Tolkiena jest moim zdaniem mocno przesadzone, jednakże niewątpliwy jest fakt, iż Williams wzorował się na "Władcy Pierścieni", a zapożyczone elementy naprawdę znakomicie wykorzystał. Już na pierwszy rzut oka znajoma powinna się wydać każdemu fantaście mapa Osten Ard. Wspólnym mianownikiem są również elfy lecz tutejsze noszą inne miano i są zupełnie różne od Tolkienowskich, choć pod pewnymi względami niezwykle podobne. Jednakże największym wspólnym elementem jest główny bohater, a raczej typ głównego bohatera.
Cykl Williamsa zaczyna się dość sztampowo, po nieco przydługim opisie najzwyczajniejszych w świecie dni z życia chłopca sieroty pomagającego w zamkowej kuchni. Otóż owy chłopiec Simmon musi uciekać z zamku w którym mieszkał całe życie i wyrusza w podróż pełną przygód i niebezpieczeństw. Łatwo w tym momencie pomyśleć, że główny bohater, z początku mizerny i niepozorny okaże się kimś ważnym, będzie predestynowany do wielkich czynów i skończy jako mistrz miecza i wielki mag. Nic bardziej mylnego. Williams już na wstępie ostrzega czytelników by wystrzegali się wszelkich przypuszczeń i jest to rada jak najbardziej prawdziwa. Nie raz i nie dwa czytelnik przyzwyczajony do schematów może zostać zaskoczonym. Sytuacje, które aż proszą się by zakończyć je w taki czy inny sposób okazują się wykorzystane zupełnie inaczej. Niektóre postacie umierają choć wszystko wskazywałoby na to iż ich sytuacja się wyklaruje. Może i podobnych zagrywek nie ma na każdym kroku, ale doświadczony fantasta dostrzeże wiele złamanych schematów.
Wróćmy jednak do chłopaka. Otóż Simmon jest typem bohatera, którym był Frodo, typem który nie jest mile widziany we współczesnej literaturze high fantasy. Mam na myśli kogoś kto jest biegunowo odległy od znanego nam dobrze i często wykorzystywanego "od zera do bohatera", kogoś kto przez całą przygodę pozostaje sobą. Simmon często marzył by przeżyć wspaniałe przygody i wyprawy, ale kiedy to nastąpiło, kiedy wpadł w wir akcji i na skutek strasznych wydarzeń na zamku musiał uciekać i wyruszyć w wielki świat okazało się, że nic nie jest takie jak w opowieściach. Simmon jest gamoniem, jest fajtłapowaty, a często także dziecinny i naiwny i tak naprawdę nigdy do końca z tego nie wyrasta. Nie znaczy jednak, że się nie zmienia. Sytuacja wymaga by się dostosował jeśli chce przeżyć, więc przejdzie on pewne przemiany i dojrzeje lecz nigdy nie stanie się wszechmocny. Simmon jedynie przyswaja umiejętności potrzebne do przeżycia i to zaledwie w stopniu dostatecznym, nigdy zaś mistrzowskim.
Ja tu o głównym bohaterze, o opuszczeniu zamku i tak dalej, ale zapytacie o co w ogóle chodzi. No tak zapędziłem się. Otóż w Osten Ard przez wiele lat panował szanowany, wspaniały król Prester John. Jednak nikt nie żyje wiecznie, król umiera, jego miejsce zajmuje starszy z synów Elias. Ten jednak ulega podszeptom niebezpiecznego czerwonego duchownego Pryratesa i paranoi iż jego brat chce odebrać mu tron. Josua trafia do lochu, a nasz niepozorny podkuchenny przypadkiem na ten loch trafia, pomaga nieszczęsnemu księciu i wydostaje się z zamku z pomocą nadwornego uczonego, który o zaistniałej w królestwie sytuacji i zamiarach samego Pryratesa zdaje się wiedzieć więcej niż mówi.
Pryrates zawarł pakt z wielkim złem, które planuje zemstę za krzywdy z rąk ludzi. Wykorzystuje w tym celu Eliasa i jego poddanych. Zamek powoli staje się siedliskiem zła. Elias coraz mniej uwagi zwraca na poddanych i podległe mu księstwa, nie przejmuje się ich problemami wymaga jedynie posłuszeństwa i żyje w przekonaniu iż to on wykorzystuje Pryratesa. Nadchodzi sroga zima, która utrzymuje się zdecydowanie za długo, z gór schodzą Huneny śnieżne giganty, które nigdy się nie pojawiały w okolicy ludzkich siedzib, a kopacze atakują nawet duże grupy ludzi. Jednym słowem dzieje się źle. Powoli wszystko popada w ruinę, ludzie mogący stawić jakikolwiek opór są rozproszeni, a jedyne wskazówki jakie posiadają bohaterowie to starożytny manuskrypt, który wspomina, iż muszą zebrać trzy wielkie miecze. Jednakże te dawno zaginęły, nikt nie wie gdzie mogą być, ani jak miałyby pomóc.
Powieść Williamsa nie jest jednak bez skazy. Najbardziej rzuca się to w oczy w pierwszym tomie. Pierwszym problemem jest polityka. Patrząc na dworskie życie ukazywane w niektórych rozdziałach, na rozmowy przy stole i polityczny obraz Osten Ard odniosłem wrażenie, że ta strona została ledwie liźnięta po wierzchu. Niby wszystko jest, ale skąpie i ledwo utrzymujące się w kupie, w dodatku nużące czytelnika. Skądinąd wiem, że w innym cyklu z polityką i dworem autor radzi sobie rewelacyjnie. Na szczęście pozostałe tomy przynoszą znaczną poprawę. Drugim zgrzytem jest trudność polegająca na wyrobieniu sobie obrazu Prestera Johna i jego synów. Miałem poważny problem by określić ich wiek. Starszy Elias był żonaty i ma nastoletnią córkę, młodszy ma kilka lat mniej zaś ojciec obu książąt przekroczył prawdopodobnie 90tke, a jego żona zmarła wiele lat temu. Jednak pomimo tego Elias i Josua są często opisywani tak jakby nie przekroczyli nawet 20 lat co wprowadza niesamowity chaos na początku kiedy to jeszcze nie znamy przedstawionych przeze mnie wcześniej faktów. Na koniec zaś, sprawę pokpił sobie tłumacz i to na przestrzeni wszystkich czterech tomów. Otóż raz w tekście możemy znaleźć Prestera Johna innym zaś razem stronę lub nawet akapit dalej Johna Prezbitra. Jak? Skąd? Gratuluję tłumaczowi inwencji twórczej i mogę tylko domniemywać, że stworzył to na bazie jakiegoś dziwnego skojarzenia z "Presterem".
Polecam w szczególności czytelnikom wytrwałym, którzy chcą zapoznać się z wartościową fantastyką i nie straszne im przeszkody w postaci kilku niedoskonałości. Reszta być może będzie znużona pierwszym tomem, a być może odbierze to zupełnie inaczej niż ja, tego nie wiem. Zatem innym zainteresowanym polecam przekonać się na własnej skórze czy to lektura dla Was.
9 komentarze:
okladka 'smoczego tronu' strasznie mi 'mroczna wieze' przypomina.
Tej serii chyba nie znam.
Seria zwróciła moją uwagę w Empiku, ale na razie wstrzymałam się z jej kupnem. I chyba się na nią nie skuszę, poszukam tomów w bibliotece
Pierwsze słyszę o tym cyklu. Nie czuję się jakoś wybitnie przez Ciebie zachęcona po tym pierwszym akapicie :P Ale myślę, że kiedyś warto by było jednak sięgnąć. Zobaczymy, może mi się uda.
Pamięć, Smutek i Cierń uważam za klasykę, a ty napisałeś o tym cyklu bardzo wyczerpująco. Rzeczywiście porównanie do Frodo, jak najbardziej na miejscu :). A z ciekawości, jaki cykl masz na myśli pisząc, że Williams dobrze sobie radzi z pisaniem o polityce?
Grendella (http://ksiazkimojejsiostry.blox.pl)
Mam póki co wystarczająco wiele cykli fantasy do skończenia i rozpoczęcia, tak więc ten sobie na razie odpuszczę. ;)
Widzę, że skończyłeś "Rzekę bogów". Wreszcie. :D
Sil: Oooo to ciekawe... w którym miejscu? ^^
Dusia: Ok :)
Immora: Więc masz okazję nadrobić ;) Heej ale są tam też inne akapity, widzisz je?
sylwia: Ha! Dobrze wiedzieć, że mój moduł skojarzeń wciąż działa poprawnie :) Cóż wydaje mi się, że "Marchia Cienia" to głównie polityka i dworskie intrygi, ale być może coś poplątałem ^^ Sprecyzuje to jak już przeczytam ;)
Aleksandra: Jak każdy z nas ;)
Taaaak! :D
Ok, cykl nie ma startu do Tolkiena, ale który ma? Pierwszy tom moze i jest nudny ale napoczatku, potem wszystko nabiera tepa. Williams ma swój styl, mi nie od razu on podzszedł(styl Williamsa)póżniej było juz coraz lepiej, naprawde warto przeczytac, polecam!
Przepraszam! Nie przedstawiłem sie, wiec ten anonim na górze to ja: Tomek. Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam.Fajny blog.
A powiem to, choć pewnie nie uniknę polemiki: cykl Williamsa wydawał mi się w wielu aspektach bardziej spójny niż trylogia Tolkiena (nic nie ujmując innym jego powieściom), zwłaszcza jeśli Władcę... potraktujemy jako pewną kontynuację wydarzeń opisanych w Hobbicie.
Ale o Williamsie ma być.
Może jest on bezpośredni, ba prostacki, w tłumaczeniu na fantasy mapy Europy, ale dzięki temu może bez niepotrzebnych uników czerpać z jej tradycji. Uwiarygadnia to mocno wykreowany świat, bo nie wyrywa go z kontekstu. Z mojego punktu widzenia miecz miałby zupełnie inny kształt gdyby nie wykonano go w chrześcijańskiej Europie.
Oczywiście porównywanie z Tolkienem nie wychodzi autorowi na dobre jeśli się weźmie pod uwagę dystans czasu dzielący twórców. Jasnym jest, że Williams jest tylko skromnym naśladowcą. Ale ta książka była przez długi czas moim numerem uno. I nie zgadzam się, że polityka nakreślona tu została słabo, choć z drugiej strony faktycznie można czasem odnieść wrażenie, że pewnie czterdziestokilkuletni synowie Johna mogliby by być opisani jako nieco bardziej stateczni panowie. Jednak pewne stare krzywdy....
Serdecznie polecam.
Prześlij komentarz
Ostatnio postanowiłem otworzyć komentarze dla wszystkich. W związku z tym przestroga - komentujących anonimowo proszę o podpisywanie się. Komentarz anonimowy + wątpliwa jego wartość = śmietnik to samo tyczy się podpisanych komentarzy anonimowych, które uznam za zwykły spam. Anonimów proszę również o stosowanie chociaż podstawowych zasad ortografii. Porządek musi być, dziękuję, dobranoc!