Kiedy pisałem pyrkonową relację nie miałem do czego go przyrównać, tym razem sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Przyznam szczerze, że gdyby nie "moja" konwentowa ekipa to żałowałbym wydanych pieniędzy i straconego czasu. Największą gratką jak to na konwentach zwykle bywa, była obecność zagranicznych gości i możliwość zdobycia ich autografów. Poza tym nie byłoby chyba czego żałować. No ale od początku.
Nauczony doświadczeniem z Pyrkonu tym razem wybrałem wcześniejszy pociąg, wiążący się jednak z bolesną koniecznością wstania o 4 rano. Tak więc godzina 5:15 Harashiken z torbą na ramię i wypchaną głównie książkami (tym razem w równych proporcjach przynależności) torbą podróżną pakuje się do pociągu. Tym razem podróż przebiegła znacznie sprawniej i przyjemniej bowiem już w drodze dołączała część ekipy. Wybór godziny był słuszny, dwie godziny zapasu na zostawienie swoich rzeczy w noclegowni i pojawienie się na terenie konwentu akurat wystarczyły. I tu pierwszy zgrzyt w organizacji, szkoła noclegowa i teren konwentu były w przeciwnych kierunkach od dworca i to w odległości 20-30 minut drogi (na szczęście bez przesiadek). Dobrze, że przynajmniej była możliwość odbierania akredytacji w szkole, bo kolejki na terenie konwentu były bardzo zacne.

Powyżej zestaw otrzymany za 55 zł: smycz, marny papierowy identyfikator, który wiele osób musiało wymieniać bowiem niszczył się w tempie zastraszającym, papierowa wejściówka wymagana do dostania się na teren szkoły, dość chaotycznie zorganizowany informator i plan konwentowych atrakcji. Do tego wszystkiego jeszcze (za jedyne 10zł!) 4-dniowy nocleg w szkole, która i tak podczas wakacji stoi pusta. Tym razem przyszło mi zakwaterować się w sali i powiem szczerze, że widok prawie pustych korytarzy robił dziwne wrażenie.
Programów co prawda było całkiem sporo, jednak te najbardziej interesujące były oczywiście w tym samym czasie, a potem pozostawały przerwy, z którymi nie wiadomo było co zrobić. Do najbardziej interesujących należą oczywiście spotkania z autorami. Szkoda tylko, że organizowane w co prawda największych salach, ale i tak zdecydowanie za małych na niektóre spotkania, podczas gdy aula prawie cały czas była wolna. Na spotkaniu z Sapkowskim nie było gdzie palca wcisnąć, ludzie siedzieli na podłodze, stali pod ścianami, przy biurko, dosłownie wszędzie. Na szczęście tylko na dwóch spotkaniach nie udało mi się wcisnąć na miejsca siedzące. Spotkanie z Jarosławem Grzędowiczem okazało się kolejnym organizacyjnym potknięciem. Otóż poinformowano go, że najpierw jest spotkanie z Kossakowską, a dopiero 2h później z nim i odkręcano to tuż przed przez co straciliśmy ponad 15 minut z godzinnego spotkania. A trzeba zauważyć, że taka godzinka z autorem to niewiele, zwłaszcza kiedy zacznie się rozkręcać. Udało mi się również zaliczyć oba spotkania z Brettem, jedno "oficjalne" tak jak z innymi autorami, drugie zaś prowadził Marcin Mortka tłumaczący jego książki. Na tym drugim dane nam było posłuchać wybranego przez autora całkiem długiego fragmentu trzeciej części jego cyklu. Poza oczywistymi autorami (tj. tymi od, których zbierałem autografy) wybrałem się jeszcze z braku lepszego zajęcia na spotkanie z Kosikiem. Przyznam, że zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, taki trochę polski MacGyver. Rafał Kosik bowiem, jeśli ktoś nie wie, nie wychodzi z domu bez plecaka wypchanego gadżetami, które jego zdaniem pomogą mu przetrwać apokalipsę ;) Niestety tym razem nie odbyła się prezentacja zawartości plecaka bo jak stwierdziła prowadząca nie starczyłoby na to czasu.



Odnośnie spotkań należy jeszcze dodać, że organizacja rozdawania autografów również leży kompletnie. Na Pyrkonie były tzw "dyżury autografów" gdzie autor siedział sobie przez godzinę przy stole w jakimś szerokim korytarzu albo innym obszernym pomieszczeniu i dawał autografy. Tu miejsca na rozdawanie autografów były szukane na szybko zaraz po spotkaniu, autor wychodził tłumek parł za nim i patrzył gdzie stanie jakaś ławka. Brett rozdawał w mało uczęszczanym ale ciasnym korytarzu na 3 lub 4 piętrze budynku. Oczywiście o kolejce i kulturze można było zapomnieć, ścisk, duchota i przepychanie się. Sapkowskiemu zorganizowano stolik tuż przy drugim wejściu gdzie jeszcze na dodatek odbywały się akredytacje. Gdyby nie to, że udało mi się zając miejsce w czołówce to pewnie stałbym tam z 1-2h bo ludzki wężyk ciągnął się prawie do głównego wejścia. Natomiast jeśli chodzi o Grzędowicza... to ten musiał sam sobie zorganizować miejsce bo nikt się nim nie przejął. Przecież to taki mało ważny autor w dodatku z Wrocławia, więc po co się trudzić nie? Skończyło się na rozdawaniu autografów na ławkach przy grillbarze. Ale to i tak nic, nie pamiętam już kto, ale słyszałem, że jeden z naszych autorów dawał autografy siedząc na schodach ^^.
 |
Książki z autografami czekające na odbiór, przez moją opieszałość w pisaniu
relacji niektóre już nawet odebrane ;) |
Poza tym byłem jeszcze na jubileuszowym spotkaniu z redakcją Nowej Fantastyki, z którego uciekliśmy jak tylko przerodziło się w luźne rozmowy między przybyłymi, a także ostatniego dnia na spotkaniu dotyczącym zamiłowania autorów fantastyki do kotów z Kossakowską i Białołęcką. Otóż dlaczego fantaści tak bardzo lubią koty? Bo są ponoć stworzeniami magicznymi i zapewniają autorom natchnienie? Nie! Dlatego, że nie trzeba z nimi wychodzić i można się oddać czytaniu/pisaniu fantastyki ^^ Bardzo ciekawe spotkanie, acz ścisk i niewygodna pozycja na skrawku podłogi umniejszały trochę przyjemność uczestnictwa. Z okołofantastycznych prelekcji byłem jeszcze na prowadzonej przez jednego z redaktorów Poltera pogadance o grzechach głównych recenzentów, a jakże! Nie dowiedziałem się z niego kompletnie nic, prowadzący plątał się czasem w tym co mówił, miał też problemy z odparciem niektórych argumentów wystosowanych przeciw jego radom, a ogólnie wszystko to mierzyło raczej w pisanie recenzji "na poważnie" dla różnych stron i czasopism. Gdybym ja zaczął te rady stosować pewnie straciłbym większość odwiedzających bo nikt nie chciałby czytać kolejnych sztampowych do bólu recenzji.
Zaliczyłem jeszcze kilka konkursów i prelekcji związanych z anime (dwie najciekawsze odwołane!), ale tym nie będę was zanudzał bo to blog o literaturze fantastycznej. Wspomnę tylko, że na konkursie cosplay wystąpiło może z 10 osób, zaś reszta przebranych została zaproszona na koniec na scenę by zaprezentować się zgromadzonym ludziom, ale i ich było niewielu. Nijak ma się to do tłumów cosplayowców występujących na Pyrkonie. Będąc przy temacie mniej fantastycznym wspomnę też, że sytuacja ze stoiskami wyglądała podobnie. Ledwie kilka z gadżetami, przypinkami itp, zakładek prawie wcale, jedno stoisko z książkami w dodatku wysoko, daleko i po cenach od których od razu uciekłem. Natomiast na plus trzeba Polconowi zaliczyć to, że zapoznał mnie z planszówkami :) Z racji wspomnianych dziur czasowych między prelekcjami, zaglądałem do games roomu gdzie poznałem Talisman, Magię i Miecz. Bardzo przyjemna planszówka potrafiąca zapewnić wiele godzin rozrywki. Szkoda tylko, że strasznie droga, a w dodatku ciągle okupowana. Przez 4 dni nie udało nam się zebrać liczniejszej liczby graczy, a jak już było ich więcej niż 2-3 to szybko trzeba było kończyć. Kolejnym pozytywem był wspomniany już grillbar. Od rana do wieczora przygotowywano nowe rzeczy, a wszystko na wagę. Każdy wybierał co chciał, nakładał ile chciał i można było naprawdę smacznie, dobrze i w miarę tanio zjeść. Zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż konwentowa pizza :)
 |
Stoisk z przypinkami niby mało, ale przypinek tyle co z Pyrkonu, magia! |
Na koniec muszę jeszcze dodać, że atmosfera w samej szkole również była dość dziwna. Sam co prawda dużego doświadczenia w konwentowaniu nie mam, jednak ludzie, którzy ze mną byli, już tak. Chodzenie spać na konwencie o 12 w nocy jest praktyką cokolwiek dziwną, choć i tak ludzie długo z nami wytrzymali bo chyba dopiero koło pierwszej grzecznie nas poprosili o zgaszenie światła bo nie mogą spać. Korytarze jak już wspomniałem były w większości puste, ludzie pomieścili się w salach, a co bardziej wymagający płacili za pokoje w akademikach, sala gimnastyczna gdzie mieścił się szkolny games room prawie pusta. Przenieśliśmy się więc na korytarz gdzie... uwaga, uwaga, gżdacze patrolujący korytarze dziwili się co my tu jeszcze robimy. Pozdrowienia dla Niche i Riki! :) Wytrwaliśmy do piątej rano, kiedy to jednak trzeba było się chwilę zdrzemnąć by zregenerować siły na dzień następny. Kolejne noce wyglądały podobnie, z tym że już w większej grupie ;)
Ogółem jak wspomniałem największe pozytywy to ekipa+autografy+girllbar, a także spotkanie z kolejnym blogerem (podziękowania dla Immory za miło spędzony czas), reszta jednak mnie zawiodła w większym lub mniejszym stopniu i poważnie zastanowię się czy wybrać się na kolejny Polcon. Tymczasem nie mogę się doczekać Pyrkonu, który byłby jeszcze lepszy gdyby trwał jeden dzień dłużej.