środa, 25 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Pamięć, Smutek i Cierń

Autor: Tad Williams
Tytuł: Smoczy Tron, Kamień Rozstania, Wieża Zielonego Anioła tom1 i tom2
Cykl: Pamięć, Smutek i Cierń
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 2990
Status: posiadam
Ocena: 5-/6

I oto przyszło mi po raz drugi spotkać się z tworem, który wywołał u mnie mieszane uczucia. Najprościej byłoby rzec, że doceniam dzieło autora choć z pewnych bliżej nieokreślonych względów nie przypadło mi ono do gustu. Chociaż z drugiej strony to zbyt mocne określenie. Czy książka była dobra? Tak. Nużyła mnie? Nie. Musiałem zmuszać się do czytania? Nie. Ale pomimo tego było w niej coś sprawiało, że niechętnie ściągałem ją z półki i chciałem już mieć za sobą ten cykl. Nie sposób jednak określić cóż to było. Lecz być może ja po prostu jakiś dziwny jestem?

"Pamięć, Smutek i Cierń" przyrównywany jest do dzieła Tolkiena i nie bez powodu. Określanie Williamsa jako spadkobiercy Tolkiena jest moim zdaniem mocno przesadzone, jednakże niewątpliwy jest fakt, iż Williams wzorował się na "Władcy Pierścieni", a zapożyczone elementy naprawdę znakomicie wykorzystał. Już na pierwszy rzut oka znajoma powinna się wydać każdemu fantaście mapa Osten Ard. Wspólnym mianownikiem są również elfy lecz tutejsze noszą inne miano i są zupełnie różne od Tolkienowskich, choć pod pewnymi względami niezwykle podobne. Jednakże największym wspólnym elementem jest główny bohater, a raczej typ głównego bohatera.

Cykl Williamsa zaczyna się dość sztampowo, po nieco przydługim opisie najzwyczajniejszych w świecie dni z życia chłopca sieroty pomagającego w zamkowej kuchni. Otóż owy chłopiec Simmon musi uciekać z zamku w którym mieszkał całe życie i wyrusza w podróż pełną przygód i niebezpieczeństw. Łatwo w tym momencie pomyśleć, że główny bohater, z początku mizerny i niepozorny okaże się kimś ważnym, będzie predestynowany do wielkich czynów i skończy jako mistrz miecza i wielki mag. Nic bardziej mylnego. Williams już na wstępie ostrzega czytelników by wystrzegali się wszelkich przypuszczeń i jest to rada jak najbardziej prawdziwa. Nie raz i nie dwa czytelnik przyzwyczajony do schematów może zostać zaskoczonym. Sytuacje, które aż proszą się by zakończyć je w taki czy inny sposób okazują się wykorzystane zupełnie inaczej. Niektóre postacie umierają choć wszystko wskazywałoby na to iż ich sytuacja się wyklaruje. Może i podobnych zagrywek nie ma na każdym kroku, ale doświadczony fantasta dostrzeże wiele złamanych schematów.

Wróćmy jednak do chłopaka. Otóż Simmon jest typem bohatera, którym był Frodo, typem który nie jest mile widziany we współczesnej literaturze high fantasy. Mam na myśli kogoś kto jest biegunowo odległy od znanego nam dobrze i często wykorzystywanego "od zera do bohatera", kogoś kto przez całą przygodę pozostaje sobą. Simmon często marzył by przeżyć wspaniałe przygody i wyprawy, ale kiedy to nastąpiło, kiedy wpadł w wir akcji i na skutek strasznych wydarzeń na zamku musiał uciekać i wyruszyć w wielki świat okazało się, że nic nie jest takie jak w opowieściach. Simmon jest gamoniem, jest fajtłapowaty, a często także dziecinny i naiwny i tak naprawdę nigdy do końca z tego nie wyrasta. Nie znaczy jednak, że się nie zmienia. Sytuacja wymaga by się dostosował jeśli chce przeżyć, więc przejdzie on pewne przemiany i dojrzeje lecz nigdy nie stanie się wszechmocny. Simmon jedynie przyswaja umiejętności potrzebne do przeżycia i to zaledwie w stopniu dostatecznym, nigdy zaś mistrzowskim.

Ja tu o głównym bohaterze, o opuszczeniu zamku i tak dalej, ale zapytacie o co w ogóle chodzi. No tak zapędziłem się. Otóż w Osten Ard przez wiele lat panował szanowany, wspaniały król Prester John. Jednak nikt nie żyje wiecznie, król umiera, jego miejsce zajmuje starszy z synów Elias. Ten jednak ulega podszeptom niebezpiecznego czerwonego duchownego Pryratesa i paranoi iż jego brat chce odebrać mu tron. Josua trafia do lochu, a nasz niepozorny podkuchenny przypadkiem na ten loch trafia, pomaga nieszczęsnemu księciu i wydostaje się z zamku z pomocą nadwornego uczonego, który o zaistniałej w królestwie sytuacji i zamiarach samego Pryratesa zdaje się wiedzieć więcej niż mówi.

Pryrates zawarł pakt z wielkim złem, które planuje zemstę za krzywdy z rąk ludzi. Wykorzystuje w tym celu Eliasa i jego poddanych. Zamek powoli staje się siedliskiem zła. Elias coraz mniej uwagi zwraca na poddanych i podległe mu księstwa, nie przejmuje się ich problemami wymaga jedynie posłuszeństwa i żyje w przekonaniu iż to on wykorzystuje Pryratesa. Nadchodzi sroga zima, która utrzymuje się zdecydowanie za długo, z gór schodzą Huneny śnieżne giganty, które nigdy się nie pojawiały w okolicy ludzkich siedzib, a kopacze atakują nawet duże grupy ludzi. Jednym słowem dzieje się źle. Powoli wszystko popada w ruinę, ludzie mogący stawić jakikolwiek opór są rozproszeni, a jedyne wskazówki jakie posiadają bohaterowie to starożytny manuskrypt, który wspomina, iż muszą zebrać trzy wielkie miecze. Jednakże te dawno zaginęły, nikt nie wie gdzie mogą być, ani jak miałyby pomóc.

Powieść Williamsa nie jest jednak bez skazy. Najbardziej rzuca się to w oczy w pierwszym tomie. Pierwszym problemem jest polityka. Patrząc na dworskie życie ukazywane w niektórych rozdziałach, na rozmowy przy stole i polityczny obraz Osten Ard odniosłem wrażenie, że ta strona została ledwie liźnięta po wierzchu. Niby wszystko jest, ale skąpie i ledwo utrzymujące się w kupie, w dodatku nużące czytelnika. Skądinąd wiem, że w innym cyklu z polityką i dworem autor radzi sobie rewelacyjnie. Na szczęście pozostałe tomy przynoszą znaczną poprawę. Drugim zgrzytem jest trudność polegająca na wyrobieniu sobie obrazu Prestera Johna i jego synów. Miałem poważny problem by określić ich wiek. Starszy Elias był żonaty i ma nastoletnią córkę, młodszy ma kilka lat mniej zaś ojciec obu książąt przekroczył prawdopodobnie 90tke, a jego żona zmarła wiele lat temu. Jednak pomimo tego Elias i Josua są często opisywani tak jakby nie przekroczyli nawet 20 lat co wprowadza niesamowity chaos na początku kiedy to jeszcze nie znamy przedstawionych przeze mnie wcześniej faktów. Na koniec zaś, sprawę pokpił sobie tłumacz i to na przestrzeni wszystkich czterech tomów. Otóż raz w tekście możemy znaleźć Prestera Johna innym zaś razem stronę lub nawet akapit dalej Johna Prezbitra. Jak? Skąd? Gratuluję tłumaczowi inwencji twórczej i mogę tylko domniemywać, że stworzył to na bazie jakiegoś dziwnego skojarzenia z "Presterem".

Polecam w szczególności czytelnikom wytrwałym, którzy chcą zapoznać się z wartościową fantastyką i nie straszne im przeszkody w postaci kilku niedoskonałości. Reszta być może będzie znużona pierwszym tomem, a być może odbierze to zupełnie inaczej niż ja, tego nie wiem. Zatem innym zainteresowanym polecam przekonać się na własnej skórze czy to lektura dla Was.
wtorek, 17 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Imię Wiatru

Autor: Patrick Rothfuss
Tytuł: Imię Wiatru
Cykl: Kroniki Królobójcy
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: miękka
Liczba stron: 873
Status: posiadam
Ocena: 5/6

Mam na imię Kvothe, wymawiane niemal jak "quothe". Imiona są istotne. Mówią wiele o ich właścicielu. Miałem wiele imion, więcej niż ktokolwiek mógłby otrzymać.
Adem - tak nazywają mnie Meadre. W zależności od wymowy, oznaczać może to Płomień, Piorun lub Złamane Drzewo.
"Płomień" - dość oczywiste, jeśli kiedykolwiek mnie widzieliście, z moimi krwistorudymi włosami. Gdybym urodził się klkaset lat wcześniej, prawdopodobnie spłonąłbym na stosie jako demon. Staram się zapanowac nad moimi włosami, ale wystarczy chwila zapomnienia, a rozczochrane wyglądają, jakby stały w płomieniach.
"Piorun" to najprawdopodobniej odniesienie do mojego potężnego głosu, trenowanego na scenie od najmłodszych lat.
Nigdy nie przywiązywałem zbytniej wagi do imienia "Złamane Drzewo". Choć, gdy spojrzę w przeszłość, można uznać, że w dużej części było ono prorocze.
Mój pierwszy mentor nazywał mnie E'lir, ponieważ byłem inteligemntny i dobrze o tym wiedziałem. Moja pierwsza kochanka nazywała mnie Dulator, ponieważ lubiła brzmienie tego imienia. Byłem nazywany Shadicar, Lekkopalcy, Sześć Strun. Wołano na mnie Kvothe Bezkrwawy, Kvothe Arcane, Kvothe Królobójca. Zasłużyłem na te imiona. Drogo za nie zapłaciłem.
Ale dorastałem jako Kvothe. Ojciec powiedział mi, że to znaczy "wiedzieć".
Miałem także mnóstwo innych przydomków, wiele z nich całkiem paskudnych, ale żaden nie był niezasłużony.
Wykradałem królom księżniczki. Spaliłem miasto. Spędziłem noc u Felurian i uszedłem od nich zarówno z życiem jak i przy zdrowych zmysłach. Gdy wyrzucono mnie z Tego Uniwersytetu, byłem młodszy, niż ci, którzy próbowali się tam dopiero dostać. Włóczyłem się nocą po scieżkach, o których boicie się nawet mówić w świetle dnia. Rozmawiałem z bogami, kochałem kobiety i tworzyłem pieśni, przy których minstrele płakali.

Mogliście o mnie słyszeć.

Tymi słowami Kvothe rozpoczyna opowieść swojego życia. Kim jest Kvothe? A no właśnie. Kvothe to trzydziestoparo letni oberżysta we wsi położonej na takim odludziu, że mało kto raczy tutaj zaglądać. Idealne miejsce dla kogoś kto chce uciec od swego życia, zaszyć się i zapomnieć. Tylko któż chciałby usłyszeć historię życia oberżysty? Kvothe to człowiek, który na długo przed swoją śmiercią stał się legendą, błyskotliwy uczeń, genialny muzyk, potężny mag i człowiek za którego głowę wyznaczono niemałą nagrodę, a obecnie złamany, zniszczony przez życie i przygnieciony jego ciężarem oberżysta. Opowieść Kvothe to historia z jaką do tej pory nigdy się nie spotkałem w fantasy, to historia upadku kogoś kto mógł mieć u swoich stóp cały świat lecz z powodu popełnionych błędów stracił dosłownie wszystko.

Devan Lochees znany bardziej jako Kronikarz lub Ten Kronikarz, jadąc na umówione spotkanie z hrabią Baedn-Bryt trafia do gospody Kvothe, rozpoznaje go i namawia na opowiedzenie historii swego życia.

Kvothe należał do Edema Ruh, wędrownych aktorów i to nie byle jakich. Trupa w której się urodził była szeroko znana, szanowana i wyczekiwana, a kiedy zawitała do jakiegoś miasteczka dzień ten stawał się niemal świętem. Niestety sielanka nie trwa wiecznie, bowiem gdyby trwała nie byłoby naszej opowieści. Rodzice bohatera zwrócili na siebie uwagę kogoś lub też czegoś o czym lepiej głośno nie wspominać i tym sposobem Kvothe musiał zacząć sobie radzić sam w życiu. Po niełatwych początkach trafia w końcu na Ten Uniwersytet z którym związuje swoje losy na długi czas. Nasz bohater osiada na dłużej w jednym miejscu, śledzimy jego losy na uniwersytecie, wszelkie perypetie, narastające konflikty, wieczne problemy finansowe, poznajemy także źródła kilku z jego mian, które w rzeczywistości nie okazują się tak niezwykłe i niesamowite jakby można było sądzić z opowieści. Pojawia się również Denna, postać niezwykła i tajemnicza, która moim zdaniem odegrać może ważną rolę w nadchodzących wydarzeniach.

Opowieść przeplata się z wydarzeniami z gospody, w których to możemy poznać obecnego Kvothe, jego tajemniczego pomocnika i ucznia Basta, a także zachodzić w głowę co tak odmieniło tego człowieka. Kiedy już rozpocznie się opowieść do gospody powracać będziemy dość rzadko jednak w tych krótkich przerywnikach pojawiają się sceny i informacje nie mniej ważne od tych z opowieści. Chwilami może nawet będą one ważniejsze i bardziej intrygujące, bowiem to ich wyjaśnienia i początków będziemy szukać w opowieści Kvothe.

Niestety piszę z perspektywy czasu, nie jestem więc w stanie wypowiedzieć się o stylu autora, korekcie i podobnych sprawach. Pozostały mi w pamięci najważniejsze wydarzenia i mgliste pojęcie o tych drobniejszych sprawach. Nadrobię to jednak przy recenzji kolejnego tomu. Ogółem jednak pierwszy tom sprawia bardzo pozytywne wrażenie i zapowiada ciekawą historię odmienną od tego co dane mi było doświadczyć do tej pory. Należy jeszcze dodać, iż "Imię Wiatru" posiada otwarte zakończenie, niewiele zostało wyjaśnione, a z bohaterem rozstajemy się po incydencie z tytułowym imieniem wiatru, jednak nie jest to jakiś moment, który byłby granicznym dla opowieści i wyznaczał nowy rozdział w życiu bohatera. Zachęcam do zapoznania się z tą książką, nie powinniście żałować :)
piątek, 13 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Czarna Kompania

Autor: Glen Charles Cook
Tytuł: Czarna Kompania, Cień w ukryciu, Biała Róża, Gry cienia, Sny o stali, Ponure Lata, A imię jej Ciemność, Woda śpi, Żołnierze żyją
Cykl: Czarna Kompania
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 3438
Status: posiadam
Ocena: 6+/6


Czarną Kompanią zainteresowałem się dopiero na początku zeszłego roku za sprawą pewnej nowo poznanej osóbki. Gdyby nie to mógłby ominąć mnie kawał naprawdę niesamowitej fantasy. Cykl o CK jest specyficzny. Przede wszystkim Cook stworzył bohatera zbiorowego, którym jest tytułowa Czarna Kompania, licząca w swoich najlepszych latach nawet do kilkuset żołnierzy, choć oczywiście nas czytelników interesują głownie losy trzonu Kompanii czyli otoczenia samego dowództwa. Ponadto na przestrzeni tych kilku tomów wszystko niesamowicie się zmienia. Cook ewidentnie pokazuje nam, że nic nie trwa wiecznie. Akcja cyklu jest rozciągnięta na kilkadziesiąt lat i wraz z ich upływem, przemijają historie, miejsca, ludzie, a z czasem i elementy, które czytelnik mógłby uważać za stałe i niezmienne dla cyklu. Takie jest życie, stare musi odejść by nowe mogło przyjść, a żołnierze i najemnicy rzadko obdarowani zostają przez los luksusem dożycia lat sędziwych. Jednak choć wszystko przemija trwa Kompania, żołnierze żyją i zastanawiają się dlaczego.

Jak już napisałem sam cykl ewoluuje znacznie się zmieniając na przestrzeni tych dziewięciu tomów. Możemy w nim znaleźć lepsze i gorsze tomy i choć niektórzy uznają to za niewątpliwy minus i pewien spadek formy to moim zdaniem świetnie obrazuje to sytuacje bohaterów. W życiu bowiem bywa tak że nie zawsze mają miejsce ciekawe i niesamowite wydarzenia, raz jest gorzej raz lepiej, czasami naprawdę nic się nie dzieje, a czasem trzeba mozolnie podnosić się po upadku, a my towarzyszymy Kompanii we wszystkich tych chwilach. Poza tym kilka razy następuje zmiana narratora, co ma decydujący wpływ na odbiór, bowiem znacznie zmienia to styl i charakter danego tomu, gdyż każdy z narratorów prowadzi kroniki w inny charakterystyczny dla siebie sposób. Z racji tego, że cykl podzielony na 3 podcykle postanowiłem w takiej właśnie formie go opisać.

Księgi Północy (Czarna Kompania, Cień w ukryciu, Biała Róża) - 6/6
"Księgi Północy" są chyba najlepszym z podcykli. Oszczędny i konkretny język pierwszych tomów, pozbawiony licznych opisów tak bardzo przypominający żołnierskie sprawozdania bardzo przypadł mi do gustu. Nie będzie tu niepotrzebnego rozwodzenia się nad pięknem natury, wyglądem wnętrz i podobnych nieistotnych informacji. Wszystko jest zwięzłe, proste, najważniejsze informacje podane do kronik i tyle. Przykładem może być scena, w której Kompania ma zdobyć pewną twierdzę, a już w następnym akapicie twierdza jest w ich posiadaniu, my zaś dowiadujemy się o ewentualnych stratach, a nie o samym przebiegu zwyczajnej i rutynowej dla kompani akcji. Flagowym elementem cyklu jest Konował, lekarz i kronikarz kompanii, który raczy nas iście żołnierskim czarnym humorem tak charakterystycznym dla serii. Poznajemy również ścisłą grupkę członków kompanii którzy będą nam towarzyszyć przez długi czas.

Pierwsze trzy tomy, opowiadają nam o losach Czarnej Kompanii na północnych ziemiach gdzie rozciąga się imperium mrocznej, potężnej i niezwykle niebezpiecznej czarodziejki zwanej Panią. Kompania zaciąga się do niej na służbę poprzez jednego z jej sług czarodziejów i zbyt późno orientuje się z kim się związała i jakie mogą być tego koszty. Chłopcy z kompanii nie należą do miłych i przyjemnych facetów, to zbiry spod ciemnej gwiazdy służący mieczem i sprytem tym, którzy ich wynajmą choć mimo wszystko posiadają pewien szczątkowy kręgosłup moralny. W dodatku w pierwszych tomach będziemy świadkami czegoś co nie często się zdarza. Będziemy obserwować działa od drugiej strony, kiedy to ci w sumie pozytywni bohaterowie będą działać na rzecz większego zła tłamsząc wszelkie ruchy oporu i potencjalnych zbawców pospólstwa. 

Księgi Południa (Gry cienia, Sny o stali) - 5-/6
Kompania poniosła poważne straty w walce ze swoim najgorszym i najpotężniejszym wrogiem, nic ich już nie trzyma na północy, więc Konował postanawia zrealizować swoje największe marzenie, odszukać legendarny Khatovar, z którego wywodzą się wszystkie wolne kompanie, a Czarna jest ostatnią. Kompania wyrusza na południe na ziemie z których wywodzi się Jednooki i Tam-Tam, a także daleko poza nie, gdzie mało kto dotarł.

Wraz z Kompanią docieramy do Taglios gdzie jak się okazuje powrót był spodziewany choć nie oczekiwany, bowiem na ludzi pada blady strach gdy tylko słyszą miano "Czarna Kompania". Jednakże na południu ludzie boją się nie tylko naszych chłopców, ale także Władców Cienia, czwórki potężnych czarodziejów o nieznanym pochodzeniu, którzy wydają się być większym zagrożeniem niż to, które Kompania zwalczyła na północy. Władcy Cienia wiele lat temu zniewolili te ziemie i obecnie by przejść dalej Kompania musi sobie z nimi poradzić. Zostaje wynajęta przez władców Taglios, którym również nie na rękę obecność czarowników i którzy postanawiają zwalczyć jedno zło drugim złem. Kompania zostaje uwikłana na wiele lat w wojny. Oj będzie się działo :)

Księgi Południa to znacznie słabszy od poprzedniego tom zbiorczego wydania. Z początku wszystko toczy się znajomymi torami choć sposób prowadzenia kronik odrobinę się zmienia z uwagi na dodatkowe obowiązki Konowała, potem na skutek pewnych niefortunnych wypadków następuje zmiana narratora, która może poważnie wytrącić czytelnika z rytmu. Konował w roli narratora powraca niestety dopiero w tomie ostatnim. Choć "Sny o stali" nie są gorszym tomem niż pozostałe, a obrót spraw staje się w nim niepokojący i intrygujący to przyzwyczajenie się do nowego narratora nastręcza pewnych problemów i dlatego ten tom może nie przypaść do gustu każdemu.

Lśniący Kamień (Ponure Lata, A imię jej Ciemność, Woda śpi, Żołnierze żyją) - 5+/6
Dwa pierwsze tomy to powrót do dawnej formy i świetności. Tym razem narratorem zostaje Murgen, którego styl bardzo przypomina ten znany u Konowała. Choć początkowy chaos i zamęt mogą sprawić pewne trudności w zrozumieniu tego co się dzieje to mimo wszystko są to naprawdę dwa porządne tomy kronik, w których wiele się dzieje. Wciąż na południ, wciąż w Taglios. Kompania podnosi się po ostatniej porażce, Konował staje się poważny, a zdrajców i wrogów czeka sroga zemsta.

Walka z Władcami Cienia trwa, powoli pojawiają się kolejne elementy układanki związanej z samym Khatovarem i przeszłością Czarnej Kompanii, a także mamy poważne zawirowania wśród sprzymierzeńców i wrogów. Nie raz i nie dwa bowiem przyjdzie nam się zdziwić kiedy nagle ktoś zmieni strony.

Murgen świetnie spisuje się w roli kronikarza, wraca stary styl i humor choć nie w identycznej postaci, tamto już minęło i nic nie przywróci nam pierwszych tomów kronik. Czas mija, ludzie się zmieniają, jedni przychodzą, drudzy odchodzą, nie ma co żałować przeszłości trzeba patrzeć w przyszłość. Wreszcie idziemy na południe, dalej i dalej, a im bliżej końca podróży i końca drugiego tomu tego podcyklu tym bardziej wszystko nabiera tempa i staje się bardziej ekscytujące.

Ostatnie dwa tomy to kolejne zmiany, "Woda Śpi" to znów pewna obniżka formy, źle się dzieje dla Kompanii i my musimy te złe chwile wraz z nimi przeżyć. Niewiele mogę powiedzieć by nic nie zdradzić, jedynie tyle, że śledzimy losy zaledwie garstki ludzi z Kompanii, reszta jest chwilowo (hmm to nie najlepsze słowo,  ta chwila jest dość długim okresem czasu) niedostępni, a co za tym idzie znów nowy narrator, który chwilowo przyjął na siebie również obowiązki Kapitana. Z początku trudno przebrnąć przez ten tom ponieważ niewiele się dzieje, Kompania działa w podziemiach, ostrożne akcje, niewielkie siły, z czasem jednak wszystko nabiera tempa, a pod koniec sytuacja się klaruje i zapowiada naprawdę ciekawy rozwój wydarzeń w ostatnim tomie.

"Żołnierze żyją" to ostatni tom kronik, Kompania powraca w glorii i chwale, a także z poważnymi siłami i potężnym czarodziejem. Niestety niezbyt doświadczonym czarodziejem i o czym niedługo się przekonamy siła nigdy nie zastąpi zdrowego rozsądku. Zatem nic nie idzie tak gładko jak powinno. W ostatnim tomie czeka nas zamknięcie wszystkich wątków, ostateczne rozprawienie się w ten czy w inny sposób ze wszystkimi, którzy za skórę Kompanii zaleźli, a także dość nieoczekiwane choć w pewnym momencie możliwe do przewidzenia zakończenie. A także to czego nikt nie lubi... straty. Nikt nie żyje wiecznie zwłaszcza żołnierze, późnej starości niewielu dane jest dożyć, choć moim zdaniem Cook zdecydowanie przesadził ze żniwem jakie zebrał. Czasem są to wręcz absurdalne i zupełnie niepotrzebne śmierci, ale nic nie można na to poradzić. Jednak Kompania wciąż trwa i być może doczeka się kontynuacji :)

###

Cook to jak już mówiłem iście żołnierski styl, oszczędność, czarny wisielczy humor, spryt, podstępność, brutalność i bezwzględność oto czym jest Czarna Kompania. Mimo to nie da się tych facetów nie lubić, ba! Mało tego! Trudno się pogodzić kiedy odchodzą. Jest to cykl, który wywarł na mnie ogromne wrażenie i który zaliczam do moich ulubionych. Ciekaw jestem czy "Delegatury Nocy" czekające na półce, również trzymają tak wysoki poziom. Polecam każdemu wytrawnemu fantaście, uważam że jest to pozycja obowiązkowa dla tych szukających porządnej fantastyki. 
czwartek, 12 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Ankieta - podsumowanie

Ciekawe, koniec ankiety zaplanowany na 20:00 tymczasem do końca jeszcze 7h ^^ Coś ten blogger dziwnie działa. W każdym bądź razie w pierwszej mojej ankiecie udział wzięły 33 osoby (niezły wynik), dwunastoma głosami wygrała Czarna Kompania, potem ex aequo Rothfuss i Sanderson. Ankietowy pomysł przez kilka osób nie został przyjęty zbyt entuzjastycznie, okrzyków radości ze strony pozostałych również nie słyszałem, podejrzewam więc, że powrócę do normy i więcej ankiet tu nie zobaczycie chyba, że znów mi coś odbije. Aha no i najważniejsze, "zwycięska" recenzja pojawi się jutro.
wtorek, 10 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Stosik #15

Ledwo wróciłem z Pyrkonu z piszczącym portfelem, a już pojawiła się promocja i tym samym okazja do nabycia kilku książek w okazyjnych cenach. Tak więc oto kolejny stosik:


Od góry:
1) Dzieci Demonów - J.M.McDermott, z wymiany z Viv.
2) Czaropis - Blake Charlton, również z wymiany z Viv :)
3) Dzienny Patrol - Siergiej Łukjanienko, Władimir Wasiliew, to już zakup. Kolejny z patroli do kolekcji, tylko ten był dostępny na pozostałe dwa będę nadal polował :)
4) Strażniczka Istnień - Feliks W. Kres, trzeci tom trylogii Kresa, autora cyklu Księga Całości i tym samym ostatni brakujący tom :)
5 i 6) Achaja tom 1 i 3 - Andrzej Ziemiański, dwa brakujące tomy z trylogii o Achai, ach te cudowne okładki ^^
niedziela, 8 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Recenzyjna ankieta

Wczoraj na moim blogu pojawiła się pierwsza ankieta :) Z racji tego, że nie zwykłem publikować co dwa, trzy dni zebrało mi się trochę nieopublikowanych recenzji. W związku z trudnością w wyborze, pozostawiam go Wam. Ankieta kończy się w czwartek o 20. Recenzja z najwyższą liczbą głosów zostanie opublikowana tego samego dnia lub dnia następnego, a w przypadku remisu pojawi się stosik i dogrywka trwająca do niedzieli do godziny 20. Zapraszam :)

EDIT:
Stosiku nie będzie w razie remisu, stosik będzie dziś (10.04), a w razie remisu coś się wymyśli ale widzę, że wszystko zmierza w kierunku zwycięstwa Kompanii. :)
piątek, 6 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Gwiezdny Pył

Autor: Neil Gaiman
Tytuł: Gwiezdny Pył
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: twarda z obwolutą
Liczba stron: 200
Status: posiadam
Ocena: 5-/6

"Gwiezdny Pył" to moje pierwsze spotkanie z Gaimanem i myślę, że nie ostatnie. Do sięgnięcia po tą pozycję zachęciła mnie jej piękna okładka, rzadko spotykane wydanie (ach te bibliofilskie zapędy), a przede wszystkim zapowiedź niecodziennej jak na fantastykę baśniowości. Gaiman bowiem pokazuje nam iż baśń nie musi być przeznaczona wyłącznie dla młodych czytelników, może także przypaść do gustu tym starszym. "Gwiezdny Pył" jest właśnie taką baśnią, piękną i magiczną historią o zakochanym chłopaku i jego niezwykłych przygodach.

Wioska Mur, stoi na granicy świata rzeczywistego i świata pełnego magii i przedziwnych stworzeń. Jedyne przejście do tej cudownej krainy wiedzie przez bramę w murze, której zawsze strzegą mieszkańcy miasta. Raz na 9 lat odbywa się wielki jarmark, na który przybywają mieszkańcy obu światów, a przejście jest dostępne dla każdego. Tristran zakochany w najpiękniejszej dziewczynie w wiosce starając się o jej względy przyrzeka przynieść jej gwiazdę, która spada na ich oczach. Nieszczęśliwie się składa, iż owa gwiazda spada po drugiej stronie muru i tak oto zaczyna się wielka przygoda.

Książka liczy sobie ledwie 200 stron toteż autor nie traci czasu na zbędne opisy czy poboczne historie. Podróż przebiega szybko i bez niepotrzebnych szczegółów, opisywane są tylko kluczowe wydarzenia popychają bohaterów naprzód. Owszem bohaterów, bo tu w krainie magii z nieba nie spadają bryły metalu. Ponadto równolegle z losami Tristrana śledzimy losy dwóch, a w zasadzie nawet trzech innych postaci, którym zależy na odnalezieniu gwiazdy. Jeśli chodzi o samego głównego bohatera to jest on typowym wioskowym chłopakiem, niezbyt rozgarniętym i kompletnie ogłupiałym z miłości. Trzeba jednak przyznać, że z czasem dojrzewa, podróż i przeżycia z nią związane zmieniają go i pod koniec staje się całkiem rozsądnym człowiekiem.

Gaiman czerpie z baśni i bajek, a zaczerpnięte elementy zgrabnie splata w magiczną historię. Co ciekawe "Gwiezdny Pył" jest kontynuacją książki, która nigdy nie powstała. Pewien niedosyt może pozostawić samo zakończenie, które jest przewidywalne i które można jak na każdą baśń przystało streścić jednym zdaniem: "i żyli długo i szczęśliwie".

Podsumowując jest to pozycja bardzo przyjemna, lekka i łatwa, w sam raz na jeden wieczór dla co poniektórych. Zachęcam do zapoznania się z nią, a sam chętnie sięgnę w przyszłości po dzieła Gaimana.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012 | By: Harashiken

TOP10 #7 - Muzyczni idole

"Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj tutaj nowego tematu na dany tydzień."

Kolejny top10, tym razem będą to "muzyczni idole", choć wbrew nazwie nie będzie tu zespołów, które są dla mnie szczególnie ważne, które wiążą się z ważnymi momentami w moim życiu, albo z którymi wiążą się jakieś inne historie. Będzie to po prostu zestawienie 10 najbardziej lubianych lub najczęściej słuchanych przeze mnie zespołów i tyle :) Kolejność przypadkowa.

Coma
Bezsprzecznie jest to numer jeden pośród mojej muzyki i <= dożywotnio pozostanie ulubionym zespołem :)
Nightwish








To zaś z kolei ulubieniec spośród metalu, czyli gatunku dominującego w moim królestwie :) =>


Jednym słowem, dwa zespoły, które zawsze pozostaną na topie pośród moich playlist. Reszta jest względna.

                                  Tu z kolei trójka, którą obecnie najczęściej słychać z głośników i która przoduje jako tło podczas czytania: 
Blind Guardian                                                                 Galloglass

Freedom Call
Druga trójka, która ostatnimi czasy najlepiej sprawdza się podczas czytania:
Within Temptation                                                       Apocalyptica
Ścieżka dźwiękowa z filmu Karigurashi no Arrietty / The Borrower Arrietty

Na koniec dwa zespoły, które również są u mnie obecnie na fali i najczęściej można je usłyszeć. Są to:
Viikate                                                                           Judas Priest









niedziela, 1 kwietnia 2012 | By: Harashiken

Złe wieści :(

Z przykrością informuję, iż z dniem dzisiejszym kończę moją piśmienniczą działalność na blogu. Oczywiście sam blog pozostanie, być może ktoś będzie zainteresowany moimi opiniami jednakże nie ma już nadziei na to by cokolwiek więcej się na nim w przyszłości pojawiło, za wyjątkiem kilku recenzji, które pozostały mi jeszcze w zapasie. Wypaliłem się i tyle, a może zrobiłem zbyt leniwy? Nie mam czasu, ochoty ani weny na pisanie i tyle. Co prawda mógłbym zamieszczać stosiki jednak... cóż tu druga zła wiadomość jeśli nie gorsza. Otóż książki mi się przejadły, miałem ambitne plany zarówno czytelnicze jak i zakupowe, ale jak widać przedobrzyłem. "Inne Pieśni" męczyłem trzy tygodnie prawie, teraz przed Pyrkonem miałem przeczytać "Rzekę Bogów", a dalej stoję na początku książki. Uznałem, że to nie ma sensu, potrzebuję przerwy ale czy wrócę? Wątpię. Podsumowałem sobie ostatnio pobieżnie ile wydałem na książki i ile czasu straciłem, a to w zestawieniu z faktem, że już mnie tak nie ciągnie jak kiedyś zaważyło na decyzji skończenia z lekturami. Rozważam nawet rozsprzedanie swojej biblioteczki bo tylko miejsce zajmuje, a pieniądze przydadzą się na życie. Tak więc jeśli coś z tą sprzedażą by ruszyło dam tutaj jeszcze znać. Życzę wszystkim pomyślności i mam nadzieję, że Wasza przygoda z książkami będzie trwać jeszcze przez długi długi czas. Dziękuję, że byliście ze mną.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...