poniedziałek, 24 września 2012 | By: Harashiken

Minirelacja + autograf

Łódzki Festiwal Fantastyki "Kapitularz 2012". Co prawda słyszałem o nim już wcześniej jednak jego tematyka nie była dla mnie zbyt przekonująca. Fantastyka w grach zarówno tych komputerowych jak i planszowych, karcianych, larpy, bitewniaki, filmy czyli ogólny miszmasz fantastyczny w którym literatura stanowi drobny ułamek to nie jest to co ciągnie mnie na konwenty. Zatem jak nie trudno się domyślić nie miałem zamiaru się tam wybierać, zwłaszcza że jego data to 21-23 września, a już 24 czaił się na mnie pierwszy egzamin poprawkowy ^^ Jak to jednak często w życiu bywa plany lubią się zmieniać, tak więc za sprawą odrobiny perswazji spędziłem tam calutką sobotę. 

Krótko o rzeczach organizacyjnych: konwent odbywał się w szkole w XXXII LO na drugim końcu miasta względem mojego terytorium. Akredytacja pełna to 30zł, sobotnia 20zł, piątkowa/niedzielna 10zł, nocleg na terenie konwentu darmowy, dla wymagających możliwość wynajęcia gdzieś niedaleko pokoi. Jedzenie w miejscowym sklepiku, dla "bardziej" wymagających możliwość zamówienia pizzy z rabatem, ew. McDonnald z 5-10 minut piechotą od terenu konwentu. Jednodniowcom nie przeznaczone było niestety nic poza wejściówkami na smyczach, ale już one same były dużo lepsze niż polconowe. Zresztą możecie sami zobaczyć i ocenić:


Tyle względem organizacji, co do punktów programu  niewiele mogę powiedzieć, bo i niewiele widziałem. Programu przeglądać wcześniej nie przeglądałem, pobieżny rzut okiem uświadczył mnie w przekonaniu, że raczej nic superinteresującego mnie nie spotka na prelekcjach, więc zaraz po otrzymaniu akredytacji zamelinowaliśmy się w najbliższej wolnej sali i poświęciliśmy dzień na gry... i to tylko dwie, strasznie to zżera czas. Na początku z braku Talismanu, w który się zagrywałem na Polconie wybraliśmy podobny Runebound, zdecydowanie bardziej dynamiczny niż ww. co pozwoliło nam z małym nagięciem zasad skończyć 2-osobową partię w 3-4h. Polecam, gra całkiem droga jak na biednego studenta wydającego setki na książki, ale jeśli dorwiecie na jakimś konwencie i zbierzecie grupę 3/3+ osób to okaże się to na pewno bardzo przyjemną rozrywką. Drugą grą, którą dane nam było poznać była polska karcianka utrzymana w słowiańskich klimatach, czyli całkiem niedawno wydana przez REBEL.pl Slavika. Zasady jeśli ktoś dobrze tłumaczy ogarnąć można w 5 minut, potem pozostaje czysta rozrywka. Gra przeznaczona jest dla 2 do 5 osób, przy ok 3 gra się ciekawie i spokojnie nadąża za wydarzeniami na stole, w przypadku jednak 5 osób tworzy się lekki chaos, trudno cokolwiek przewidzieć, gra się wydłuża i w sumie jest jeszcze ciekawiej! Po amatorskiej i dość długiej partyjce, niestety trzeba było grę oddać, zbierano wszystkie egzemplarze na nadchodzący konkurs. Jednak z braku lepszych pomysłów i za namową ludzi, którzy twierdzili, że na tego typu konkursach i tak połowa osób nie zna nawet zasad gry i idzie się tam dobrze bawić również tam zawitaliśmy. Eliminacje czyli 5 równoległych rozgrywek po 5 graczy trwały chyba około 3-4h głównie za sprawą mojej nieszczęsnej drużyny. Przez drobny przypadek i pechowe ułożenie kart nasza rozgrywka przeciągnęła się prawie do 20. Na szczęście jednak nie wygrałem i nie było musu zostania na finale, tak więc po 20 zebraliśmy się do domu. Slavike również polecam, proste zasady, świetne grafiki kart i dobra zabawa dla każdego.

Poniżej zaś tytułowy dodatek do relacji:
Autograf Ian'a R. MacLeod'a gościa  Bachanaliów Fantastycznych 2012 zdobyty dzięki życzliwości Immory 
środa, 19 września 2012 | By: Harashiken

Opowieści z meekhańskiego pogranicza


Autor: Robert M. Wegner
Tytuł: Północ-Południe, Wschód-Zachód
Cykl: Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Wydawnictwo: Powergraph
Oprawa: miękka ze skrzydałkami/twarda
Liczba stron: 1170
Status: posiadam
Ocena: 6/6


Po "Opowieści..." sięgnąłem już bardzo dawno, jednakże dopiero jakiś czas temu zebrałem się do napisania recenzji. Do rodzimej fantastyki nigdy przekonany nie byłem, toteż i do tej podchodziłem z dużym dystansem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż początkowo opis przywodził mi na myśl "Grombelardzką Legendę" Kresa. Kres zaś choć dobry, jest niezwykle specyficzny i podobnego dzieła raczej bym nie przełknął. Ostatecznie do lektury przekonała mnie bardzo pozytywna recenzja Enedtil.

"Opowieści..." posiadają bardzo ciekawą formę bowiem oba tomy podzielone są na dwie części z czego każda składa się z 4 opowiadań. Nie jest to jednak w żadnym razie zbiór luźnych opowieści, a spójna historia, która dość powoli się splata.

Północ - Południe:
Na północy poznajemy cztery historie z życia Szóstej Kompanii Górskiej Straży pod dowództwem Kennetha-lyw-Darawyta. Przemierzamy wraz z nimi mroźne i nieprzyjazne góry, tropimy przestępców, zabezpieczamy szlaki, wysłuchujemy przy ognisku opowieści o dawnych bohaterach i odwiedzamy szlacheckie salony. Znana już wtedy Szósta Kompania podczas lektury zdobywa jeszcze większy rozgłos i sławę z powodu często kontrowersyjnych decyzji jej porucznika. Na północy również po raz pierwszy uchylają się drzwi, za którymi możemy dostrzec zalążek głębszej historii i zapowiedź nadchodzących burz. Opowieści o Górskiej Straży do tego stopnia potrafią wciągnąć, że kiedy przychodzi do rozstania się z chłopakami i udania na południe będziemy zapierać się rękoma i nogami by obrażeni na cały świat wyruszyć na pustynię gdzie...

... czeka na nas historia Yatecha, wojownika z plemienia Issaram. W tej części autor skupia się na pojedynczym bohaterze i jego odczuciach. Yatech bowiem zostaje uwięziony pomiędzy miłością do córki człowieka, do którego najął się na służbę, a prawami i zobowiązaniami wobec swego plemienia. Issaram to społeczność niezrównanych wojowników, którymi rządzą surowe prawa i obowiązki. Chyba jedyną tak bogatą i dokładnie zarysowaną społecznością z jaką do tej pory się spotkałem w literaturze fantasty byli Jordanowscy Aielowie. Skupiamy się tu na wewnętrznych odczuciach bohatera i jego dylematach moralnych, poznajemy historię i obyczaje jego plemienia i odkrywamy drogę człowieka, który chcąc być wierny swym rodakom i zasadom swej kultury zniszczył to co miało dla niego równie wielką wartość. Na południe natrafiamy też na kolejne poszlaki niepokojących i tajemniczych wydarzeń mających miejsce w Meekhanie, a kiedy wszystko nabiera tempa przychodzi pora by się rozstać.

Przywiązany do północy i przygód Górskiej Straży i rozgoryczony przymusem rozstania się z nimi, byłem początkowo negatywnie nastawiony do historii Yatecha. Ta jednak szybko porywa i zachwyca i to nawet bardziej niż opowieści z północy. Wegner swoim stylem potrafi porwać czytelnika już od pierwszych stron i trzyma do końca w mocnym uścisku. 

Wschód - Zachód:
Spragniony kolejnych wieści o poznanych bohaterach szybko sięgnąłem po kolejny tom. Zarówno Yatech jak i Kenneth wraz z towarzyszami zmuszeni byli opuścić swe rodzime ziemie. Spodziewałem się więc, że Wegner będzie kontynuował rozpoczęte wątki i poznam tutaj dalsze losy starych znajomych. Jednakże tu czeka na czytelnika mały zawód. Zarówno nasz niezrównany wojownik jak i czerwone szóstki pojawiają się w tym tomie jednak w zupełnie innych okolicznościach niżbyśmy to sobie wyobrażali. Zarówno na wschodzie jak i na zachodzie czekają na nas nowi bohaterowie i nowe przygody. 

Na wschodzie przyjdzie nam śledzić losy czardana dowodzonego przez genialnego generała Laskolnyka, który pod swoje skrzydła przyjmuje ludzi niezwykłych i którego imię znane jest od drobnych rzezimieszków po meekhańskich dowódców wojskowych, a może i wyżej. Laskolnyk wraz z czardanem stacjonuje w okolicy wschodniej granicy Meekhanu gdzie przemierzając stepy rozprawia się ze zbirami i pomaga tamtejszej ludności. Jednak i tu wreszcie dotychczasowa rutyna dobiega końca kiedy docierają echa niepokojących wydarzeń, a czardan zostaje wciągnięty w machinę nadchodzących wydarzeń. 

Z kolei na zachodzie poznajemy losy młodego złodzieja Altsina, który wplątany w kradzież niezwykle ważnej relikwii odkrywa mroczne sekrety miasta, w którym się wychował i zostaje wpleciony w wydarzenia mogące mieć wydźwięk w całym cesarstwie i do których przyłożyły swą rękę siły pokrewne bogom.

Tak jak i poprzednio Wegner zachwyca stylem i wciąga czytelnika w przygody swoich bohaterów zręcznie splatając rozpoczęte w poprzednim tomie wątki i prowadząc do konfrontacji poznanych bohaterów. Odkrywa jednocześnie kolejne karty głównych wydarzeń czyniąc tym samym lekturę jeszcze bardziej intrygującą. 

###

Oba tomy zbudowane są podobnie, najpierw do czynienia mamy z grupą osób na tle, których wyróżnia się kilka jednostek, potem zaś poznajemy losy pojedynczego osobnika targanego poważnymi wątpliwościami, którego życie diametralnie się odmieni. Na podobnej zasadzie również oba tomy się splatają.

Styl autora sprawia, że lektura idzie niezwykle sprawnie i zapewnia dużo przyjemności, wykreowane postacie są szczegółowe i ciekawe, szybko się do nich przywiązujemy i często o ich losy niepokoimy, zaś różnorodność wykreowanego świata zachwyca.

Jednym słowem debiut Wegnera to wielki sukces i niezmiernie ciekaw jestem kontynuacji serii, zwłaszcza że kolejny tom jest już pełnoprawną powieścią nie zaś zbiorem opowiadań. Tym bardziej ciekaw jestem jak autor sobie z tym poradził. Polecam każdemu zainteresowanemu fantastyką, zwłaszcza tym ceniącym dobrą rodzimą fantasy. Na pewno się nie zawiedziecie.
środa, 5 września 2012 | By: Harashiken

Polcon 2012 - relacja

Kiedy pisałem pyrkonową relację nie miałem do czego go przyrównać, tym razem sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Przyznam szczerze, że gdyby nie "moja" konwentowa ekipa to żałowałbym wydanych pieniędzy i straconego czasu. Największą gratką jak to na konwentach zwykle bywa, była obecność zagranicznych gości i możliwość zdobycia ich autografów. Poza tym nie byłoby chyba czego żałować. No ale od początku.

Nauczony doświadczeniem z Pyrkonu tym razem wybrałem wcześniejszy pociąg, wiążący się jednak z bolesną koniecznością wstania o 4 rano. Tak więc godzina 5:15 Harashiken z torbą na ramię i wypchaną głównie książkami (tym razem w równych proporcjach przynależności) torbą podróżną pakuje się do pociągu. Tym razem podróż przebiegła znacznie sprawniej i przyjemniej bowiem już w drodze dołączała część ekipy. Wybór godziny był słuszny, dwie godziny zapasu na zostawienie swoich rzeczy w noclegowni i pojawienie się na terenie konwentu akurat wystarczyły. I tu pierwszy zgrzyt w organizacji, szkoła noclegowa i teren konwentu były w przeciwnych kierunkach od dworca i to w odległości 20-30 minut drogi (na szczęście bez przesiadek). Dobrze, że przynajmniej była możliwość odbierania akredytacji w szkole, bo kolejki na terenie konwentu były bardzo zacne.

Powyżej zestaw otrzymany za 55 zł: smycz, marny papierowy identyfikator, który wiele osób musiało wymieniać bowiem niszczył się w tempie zastraszającym,  papierowa wejściówka wymagana do dostania się na teren szkoły, dość chaotycznie zorganizowany informator i plan konwentowych atrakcji. Do tego wszystkiego jeszcze (za jedyne 10zł!) 4-dniowy nocleg w szkole, która i tak podczas wakacji stoi pusta. Tym razem przyszło mi zakwaterować się w sali i powiem szczerze, że widok prawie pustych korytarzy robił dziwne wrażenie.

Programów co prawda było całkiem sporo, jednak te najbardziej interesujące były oczywiście w tym samym czasie, a potem pozostawały przerwy, z którymi nie wiadomo było co zrobić. Do najbardziej interesujących należą oczywiście spotkania z autorami. Szkoda tylko, że organizowane w co prawda największych salach, ale i tak zdecydowanie za małych na niektóre spotkania, podczas gdy aula prawie cały czas była wolna. Na spotkaniu z Sapkowskim nie było gdzie palca wcisnąć, ludzie siedzieli na podłodze, stali pod ścianami, przy biurko, dosłownie wszędzie. Na szczęście tylko na dwóch spotkaniach nie udało mi się wcisnąć na miejsca siedzące. Spotkanie z Jarosławem Grzędowiczem okazało się kolejnym organizacyjnym potknięciem. Otóż poinformowano go, że najpierw jest spotkanie z Kossakowską, a dopiero 2h później z nim i odkręcano to tuż przed przez co straciliśmy ponad 15 minut z godzinnego spotkania. A trzeba zauważyć, że taka godzinka z autorem to niewiele, zwłaszcza kiedy zacznie się rozkręcać. Udało mi się również zaliczyć oba spotkania z Brettem, jedno "oficjalne" tak jak z innymi autorami, drugie zaś prowadził Marcin Mortka tłumaczący jego książki. Na tym drugim dane nam było posłuchać wybranego przez autora całkiem długiego fragmentu trzeciej części jego cyklu. Poza oczywistymi autorami (tj. tymi od, których zbierałem autografy) wybrałem się jeszcze z braku lepszego zajęcia na spotkanie z Kosikiem. Przyznam, że zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, taki trochę polski MacGyver. Rafał Kosik bowiem, jeśli ktoś nie wie, nie wychodzi z domu bez plecaka wypchanego gadżetami, które jego zdaniem pomogą mu przetrwać apokalipsę ;) Niestety tym razem nie odbyła się prezentacja zawartości plecaka bo jak stwierdziła prowadząca nie starczyłoby na to czasu.



Odnośnie spotkań należy jeszcze dodać, że organizacja rozdawania autografów również leży kompletnie. Na Pyrkonie były tzw "dyżury autografów" gdzie autor siedział sobie przez godzinę przy stole w jakimś szerokim korytarzu albo innym obszernym pomieszczeniu i dawał autografy. Tu miejsca na rozdawanie autografów były szukane na szybko zaraz po spotkaniu, autor wychodził tłumek parł za nim i patrzył gdzie stanie jakaś ławka. Brett rozdawał w mało uczęszczanym ale ciasnym korytarzu na 3 lub 4 piętrze budynku. Oczywiście o kolejce i kulturze można było zapomnieć, ścisk, duchota i przepychanie się. Sapkowskiemu zorganizowano stolik tuż przy drugim wejściu gdzie jeszcze na dodatek odbywały się akredytacje. Gdyby nie to, że udało mi się zając miejsce w czołówce to pewnie stałbym tam z 1-2h bo ludzki wężyk ciągnął się prawie do głównego wejścia. Natomiast jeśli chodzi o Grzędowicza... to ten musiał sam sobie zorganizować miejsce bo nikt się nim nie przejął. Przecież to taki mało ważny autor w dodatku z Wrocławia, więc po co się trudzić nie? Skończyło się na rozdawaniu autografów na ławkach przy grillbarze. Ale to i tak nic, nie pamiętam już kto, ale słyszałem, że jeden z naszych autorów dawał autografy siedząc na schodach ^^.

Książki z autografami czekające na odbiór, przez moją opieszałość w pisaniu
relacji niektóre już nawet odebrane ;)
Poza tym byłem jeszcze na jubileuszowym spotkaniu z redakcją Nowej Fantastyki, z którego uciekliśmy jak tylko przerodziło się w luźne rozmowy między przybyłymi, a także ostatniego dnia na spotkaniu dotyczącym zamiłowania autorów fantastyki do kotów z Kossakowską i Białołęcką. Otóż dlaczego fantaści tak bardzo lubią koty? Bo są ponoć stworzeniami magicznymi i zapewniają autorom natchnienie? Nie! Dlatego, że nie trzeba z nimi wychodzić i można się oddać czytaniu/pisaniu fantastyki ^^ Bardzo ciekawe spotkanie, acz ścisk i niewygodna pozycja na skrawku podłogi umniejszały trochę przyjemność uczestnictwa. Z okołofantastycznych prelekcji byłem jeszcze na prowadzonej przez jednego z redaktorów Poltera pogadance o grzechach głównych recenzentów, a jakże! Nie dowiedziałem się z niego kompletnie nic, prowadzący plątał się czasem w tym co mówił, miał też problemy z odparciem niektórych argumentów wystosowanych przeciw jego radom, a ogólnie wszystko to mierzyło raczej w pisanie recenzji "na poważnie" dla różnych stron i czasopism. Gdybym ja zaczął te rady stosować pewnie straciłbym większość odwiedzających bo nikt nie chciałby czytać kolejnych sztampowych do bólu recenzji.

Zaliczyłem jeszcze kilka konkursów i prelekcji związanych z anime (dwie najciekawsze odwołane!), ale tym nie będę was zanudzał bo to blog o literaturze fantastycznej. Wspomnę tylko, że na konkursie cosplay wystąpiło może z 10 osób, zaś reszta przebranych została zaproszona na koniec na scenę by zaprezentować się zgromadzonym ludziom, ale i ich było niewielu. Nijak ma się to do tłumów cosplayowców występujących na Pyrkonie. Będąc przy temacie mniej fantastycznym wspomnę też, że sytuacja ze stoiskami wyglądała podobnie. Ledwie kilka z gadżetami, przypinkami itp, zakładek prawie wcale, jedno stoisko z książkami w dodatku wysoko, daleko i po cenach od których od razu uciekłem. Natomiast na plus trzeba Polconowi zaliczyć to, że zapoznał mnie z planszówkami :) Z racji wspomnianych dziur czasowych między prelekcjami, zaglądałem do games roomu gdzie poznałem Talisman, Magię i Miecz. Bardzo przyjemna planszówka potrafiąca zapewnić wiele godzin rozrywki. Szkoda tylko, że strasznie droga, a w dodatku ciągle okupowana. Przez 4 dni nie udało nam się zebrać liczniejszej liczby graczy, a jak już było ich więcej niż 2-3 to szybko trzeba było kończyć. Kolejnym pozytywem był wspomniany już grillbar. Od rana do wieczora przygotowywano nowe rzeczy, a wszystko na wagę. Każdy wybierał co chciał, nakładał ile chciał i można było naprawdę smacznie, dobrze i w miarę tanio zjeść. Zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż konwentowa pizza :)

Stoisk z przypinkami niby mało, ale przypinek tyle co z Pyrkonu, magia!
Na koniec muszę jeszcze dodać, że atmosfera w samej szkole również była dość dziwna. Sam co prawda dużego doświadczenia w konwentowaniu nie mam, jednak ludzie, którzy ze mną byli, już tak. Chodzenie spać na konwencie o 12 w nocy jest praktyką cokolwiek dziwną, choć i tak ludzie długo z nami wytrzymali bo chyba dopiero koło pierwszej grzecznie nas poprosili o zgaszenie światła bo nie mogą spać. Korytarze jak już wspomniałem były w większości puste, ludzie pomieścili się w salach, a co bardziej wymagający płacili za pokoje w akademikach, sala gimnastyczna gdzie mieścił się szkolny games room prawie pusta. Przenieśliśmy się więc na korytarz gdzie... uwaga, uwaga, gżdacze patrolujący korytarze dziwili się co my tu jeszcze robimy. Pozdrowienia dla Niche i Riki! :) Wytrwaliśmy do piątej rano, kiedy to jednak trzeba było się chwilę zdrzemnąć by zregenerować siły na dzień następny. Kolejne noce wyglądały podobnie, z tym że już w większej grupie ;)

Ogółem jak wspomniałem największe pozytywy to ekipa+autografy+girllbar, a także spotkanie z kolejnym blogerem (podziękowania dla Immory za miło spędzony czas), reszta jednak mnie zawiodła w większym lub mniejszym stopniu i poważnie zastanowię się czy wybrać się na kolejny Polcon. Tymczasem nie mogę się doczekać Pyrkonu, który byłby jeszcze lepszy gdyby trwał jeden dzień dłużej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...