środa, 17 kwietnia 2013 | By: Harashiken

Zamek Lorda Valentine'a

Autor: Robert Silverberg
Tytuł: Zamek Lorda Valentine'a
CyklKroniki Majipooru
Wydawnictwo: Solaris
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 617
Status: posiadam
Ocena: 4/6

Podczas lektury znów dopadł mnie niż czytelniczy, przez co pierwszy tom "Kronik Majipooru" męczyłem ponad miesiąc. Niemniej jednak czas ten nie przekłada się na poziom książki. Miałem pewne obawy sięgając po "Zamek Lorda Valentine'a", jest to niby klasyka, niby wypada znać, a z drugiej strony krąży wiele opinii, które nie zwiastują nic dobrego.

Valentine budzi się na wzgórzu w okolicy miasta Pidruid z sakiewką pełną pieniędzy jednakże pozbawiony wszelkich wspomnień z przeszłości. Kim jest? Skąd się tu wziął? Nie zdradzę chyba wiele jeśli powiem to czego doświadczony czytelnik domyśli się już po kilku kartach powieści. Valentine to tak naprawdę Koronal Lord Valentine najwyższy jeśli nie liczyć Pontifexa władca Majipooru, który w podstępny sposób został pozbawiony tronu i zastąpiony kimś innym. Jak nietrudno się domyślić czeka nas podróż pełna przygód, której celem jest tytułowy Zamek i konfrontacja z uzurpatorem.

Nie znajdziecie tu nic nowego, typowa klasyka bazująca na podróży, zbieraniu towarzyszy, odkrywaniu prawdy o samym sobie i ciągłym wpadaniu i wyplątywaniu się z tarapatów by w końcu zmierzyć się ze złem zagrażającym ładowi planety. Czy jednak są to wady? Dziś wypada słabo to pewne i nie ma się co dziwić skoro w obecnym zalewie fantastyki by zostać zauważonym trzeba napisać naprawdę coś niesamowitego. "Zamek..." jednak został napisany ponad trzydzieści lat temu, więc nie oczekujmy, że nadal będzie rzucał na kolana i trzymał w napięciu i zaskakiwał na każdym kroku. Co poniektórzy przecież uważają, że nawet "Władca Pierścieni" nie zasługuje na swoją pozycję ;) Pomimo niewątpliwej wtórności na tle mnogości dzisiejszej fantastyki książka posiada elementy dla których warto się z nią zapoznać.

Na uwagę na pewno zasługuje świat. Nie jest to typowe fantasy, Majipoor jest ogromną planetą o historii sięgającej kilkunastu tysięcy lat, na której w zgodzie i harmonii żyje kilka różnych ras. Choć dawno już zatracono umiejętności wytwarzania zaawansowanej technologii to nadal można znaleźć jej pozostałości. Miotacze energii którymi posługuje się wiele osób, genetycznie zmodyfikowane zwierzęta, zaawansowane maszyny do utrzymywania klimatu na Górze Zamkowej czy inne do tworzenia przesłań sennych dla mieszkańców planety. Majipoor posiada nawet port kosmiczny choć niewiele o nim zostało wspomniane. Świat jest niezwykle barwny i ogromny, różnorodne rasy, zwierzęta i rośliny, gigantyczne wielomilionowe miasta i inne cuda, które dane nam będzie poznać podczas lektury Kronik. Drugim istotnym elementem jest interesujący aparat władzy. Majipoorem, całą gigantyczną planetą rządzą jedynie cztery osoby. Pontifex będący rzeczywistym władcą, Koronal rządzący w jego imieniu, Król Snów zsyłający na ludzi przesłania i koszmary i Pani Wyspy zsyłająca na ludzi dobre sny i przesłania. Wszyscy powiązani, choć tak od siebie oddaleni, to na tej czwórce opiera się ład i porządek planety.

Pewnym zgrzytem są jednak dialogi, które czasem bywają naprawdę naiwne, a bohaterowie nie licząc Valentine są kiepsko zarysowani. Sam Valentine bywa irytujący, szczególnie jego niechęć do wszelkiej przemocy i zabijania, dość ciężkostrawna w przypadku człowieka, który idzie odebrać to co mu ukradziono i uratować wielomiliardową ludność planety spod rządów szaleńca.

O zgrzyt zębów przyprawiła mnie też "wielka bitwa" na Górze Zamkowej. Tysiące żołnierzy po obu stronach bezładnie tłukących się ze sobą w jednym wielkim chaosie, zero taktyki, zero dowodzenia, zero manewrów, ot wrzucić do kotła, wymieszać i zobaczyć co wyjdzie. Jeszcze, żeby tego było mało przez środek tego chaosu przeciskał się w pojedynkę nie kto inny jak Valentine i zmierzał do dowódcy przeciwników, który to był jego przyjacielem z dzieciństwa. Nie uwierzycie ale udało mu się, nikt go nie zatrzymał, a potem jeszcze ta próba zatrzymania rozpędzonej machiny wojennej, dwóch pogodzonych dowódców próbujących opanować lejące się armie, śmiech na sali po prostu.

Sama historia toczy się jednotorowo, pozbawiona jest jakichkolwiek wątków pobocznych, ot prosta i często naiwna wędrówka do celu przez znaczną część krainy. Wszelkie zdawać by się mogło poboczne przygody służą dołączeniu (bądź czasem odłączeniu) kolejnych członków naszej bohaterskiej grupy.

Zakończenie również pozostawia trochę do życzenia. Choć jest to dopiero pierwszy tom cyklu to nic nie sugeruje byśmy w kolejnych śledzili losy tych samych bohaterów, zatem dobrze by było dowiedzieć się jak dalej potoczyły się ich losy, a jedyne co otrzymujemy to występ żonglerów na uczcie Koronala. Podsumowując nie jest to wybitna lektura, ale czyta się ją całkiem przyjemnie, a po utyskiwaniach i narzekaniach w wielu wypowiedziach, obawiałem się czegoś znacznie gorszego. Przede wszystkim też wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzjach, bo i moja zdaje się nie wyszła zbyt pozytywnie, a ocena niska przecież nie jest. Na pewno sięgnę w przyszłości po kolejne tomy, a i was zachęcam do zapoznania się z dziełem Silverberga.
wtorek, 2 kwietnia 2013 | By: Harashiken

Pyrkon 2013 - relacja i stosik #23

Kolejne trzy cudowne dni czyli kolejny konwent! Tym razem nie tylko mogę przyrównać go do innych, ale także i do samego zeszłorocznego Pyrkonu. Możliwość obecności na kolejnym Pyrkonie to zdecydowanie najlepszy aspekt nieskończenia się świata w 2012 roku :)

Pyrkonowy asortyment wchodzący w skład akredytacji.
Tym razem początek znacznie lepszy, podróż w towarzystwie kilkuosobowej ekipy i zaplanowana tak by być przed czasem, a nie jak ostatnio na styk. Podróż przebiegła przyjemnie, za wyjątkiem typowej dla naszego pięknego kraju skrajności. Za oknem hulał wiatr straszący odmrożeniami, a w pociągu tyłki smażyły się na siedzeniach od podkręconego na maksa ogrzewania. Wcześniejszy wyjazd opłacił się bardzo ponieważ po wejściówki czekaliśmy prawie 2,5h. Kolejka, kolejką ale jeszcze na dodatek w ramach dodatkowej atrakcji system akredytacji musiał paść na dobre pół godziny. Przynajmniej w tym roku udostępnione zostały zachodnie wejście dzięki czemu nie trzeba było okrążać całego terenu konwentu, a oczekiwanie w kolejce odbywało się pod dachem w sprzyjających warunkach temperaturowych. Kolejnym plusem tegorocznego Pyrkonu były dodatkowe noclegi na terenie konwentu w jednym z pawilonów. Nocleg ten miał jednak jeden minus, przy tak dużej powierzchni w dodatku oszklonej z jednej strony, temperatura w nocy była cokolwiek niezadowalająca, ale o tym później.

Kiedy już zapadła z mojej strony decyzja o ulokowaniu się na terenie konwentu wraz z kilkoma innymi osobami z grupy, pognaliśmy na prelekcje. Zanudzać was relacją niefantastycznych paneli nie będę, wspomnę zatem tylko o tych o fantastykę się ocierających. Pierwszego dnia był to panel "Między mangą, a fantastyką" gdzie prowadząca prezentowała różne anime w konwencji fantasty (jak choćby Claymore, Berserk czy Record of Lodoss war). Poza tym, zaliczyłem także spotkanie autorskie z Rafałem Kosikiem. Pół godziny przegadane o serii młodzieżowej "Felix, Net i Nika" i ekranizacji "Teoretycznie Możliwej Katastrofy", która niezbyt Kosikowi do gustu przypadła. Kolejne pół było już poświęcone twórczości dla starszych czytelników, tu jednak nie padły żadne interesujące informacje, za wyjątkiem może terminu wydania kolejnego tomu zbioru opowiadań:

"Marcin "Bronsiu" Bronhard: to kiedy następny tom opowiadań?
Rafał Kosik: a co odpowiedziałem Ci ostatnim razem kiedy mnie o to pytałeś? (chyba około rok temu)
Marcin "Bronsiu" Bronhard: że kiedy skończysz pisać obecny tom Felixa.
Rafał Kosik: no to ta odpowiedź jest nadal aktualna."*

* nie jest to oczywiście dokładny cytat, a ogólny sens jaki udało mi się zanotować w mojej i tak już przepełnionej (w większości głupotami) pamięci.

Spotkanie z Kosikiem zakończyło się również rozdawaniem autografów, na które niestety czasu nie miałem. Liczyłem na autograf Kosika i liczyłem na dyżur autografowy jak to miało miejsce z innymi autorami, jak się jednak później okazało była to jedyna szansa bowiem Kosik dyżuru nie miał. Cóż trudno innym razem się zakręcę, będę już wtedy przynajmniej po lekturze pierwszej z jego powieści.

Reszta czasu wypełniona była niezwiązanymi z fantastyką prelekcjami, grą w planszówki (tym razem również z fantastyką niezwiązane) i polowaniem na jakieś okazy jedzenia. Tegoroczny Pyrkon to pierwszy Pyrkon podczas, którego prelekcje odbywały się non stop. O 3 w nocy czekał nas konkurs ogólny z wiedzy o anime. Rezultat - pierwsze miejsce rzutem na taśmę i 20 pyrfuntów na osobę, za które to nabyłem poniższy dwuelementowy stosik:

1) piąty tom Malazańskiej Księgi Poległych
2) drugi tom Sagi o Krukach autorstwa James'a Barclay'a.
Następnie godzinka "snu" we wspomnianych wcześniej warunkach czyli niedopompowanym materacu spoczywającym na ziejącej zimnem podłodze i kolejny dzień zmagań :) Dlaczego "snu"? Powrót o 5, a nim zdążyliśmy zmrużyć oko pojaśniało, a radosny głos płynący z megafonu oznajmił, iż skończyła się cisza nocna i najwyższa pora wstawać i lecieć na kolejne prelekcje. Może i nie było to powodem do porzucenia prób przespania się bo w końcu kolejny punkt programu miał być o 8, ostatecznie wypadł o 11 (nie wiem czemu nie pytajcie, nie sposób teraz ustalić co do tej pory robiłem i czemu coś poomijałem), ale już narastający gwar powoli budzących się i wstających osób skutecznie zniechęcił mnie do dalszych prób zmrużenia oka.

Sobotni poranek zaczął się leniwie, odpuściliśmy poranne panele, był więc czas na zakręcenie się w okół jedzenia. Zimno skutecznie zniechęciło mnie do jakiegoś lepszego jedzenia w postaci chociażby Mac'a, a konwentowe żarcie czynne było dopiero od 9, z czego na dostawę pizzy trzeba było jeszcze dłużej poczekać. Rozejrzałem się więc w krainie stoisk z badzikami i innym asortymentem konwentowym, czego efektem są poniższe nabytki:
Nabyte przypinki anime, brakuje dwóch otrzymanych w prezencie,
które zapodziały się przy robieniu zdjęć.
Jak doskonale widać przypinki nie mające nic wspólnego z anime i fantastyką,
ale odmówić sobie nie mogłem, zwłaszcza że były to ostatnie.

Dalsza część soboty upłynęła głównie pod znakiem autografów i fantastyki. Zrezygnowałem tylko ze spotkania z Kossakowską i jej autografu (też nie mam teraz pojęcia co mnie wtedy zajęło), a poza tym zaliczyłem spotkania z Grzędowiczem, Kołodziejczakiem i Dukajem. Niestety Dukaj i Wegner byli w tym samym czasie, a że Wegner bywa na większości konwentów, a z nazwiskiem Dukaja w liście gości spotkałem się po raz pierwszy to wybrałem jego. Względem autografów zdobyłem podpis Dukaja, Kołodziejczaka, Mastertona i kolejny Wegnera. Ten trzeci dzięki dobrej duszy jednego z pyrkonowiczów. Na każdy dyżur autografowy przeznaczona była godzina, przezornie opuściłem prelekcję Kołodziejczaka 15 minut wcześniej by zająć dobre miejsce w kolejce do Mastertona lecz po wyjściu z sali oczom moim ukazała się kolejka ciągnąca się od stołu autora przez cały korytarz i jeszcze zakręcająca gdzieś pod koniec. Zrezygnowałem udając się na inną prelekcję, a po powrocie w to samo miejsce po godzinie na dyżur Dukaja zobaczyłem, że Masterton nadal tam siedzi, a kolejka nadal liczy sobie tyle samo osób, tyle że już innych. Jak wspomniałem dzięki jakiejś dobrej duszy, która obstawiła swoimi ludźmi obie kolejki (i do Mastertona i do Dukaja bowiem do niego kolejka też ładna się ustawiła) i tylko jednej książce do podpisu zdobyłem choć nie osobiście autograf Mastertona (dzięki Ci nieznany mi człowieku!). Najgorzej z tego wszystkiego miał chyba Wegner, bowiem w obliczu dwójki pozostałych nie wyklarowała się chyba żadna kolejka do niego i zwijał się już kiedy przebiłem się do niego z książką moją i pyrkonowicza, który trzymał w tym czasie kolejkę do Dukaja. I tym oto sposobem +3 do autografów:

















Jeszcze krótko o rozmowach z autorami. Krótko bo nie ma o czym opowiadać, trzeba było przyjść i posłuchać, bowiem były to zwykłe pogadanki i żadne ważne informacje tam nie padały, o których można by wspomnieć. Grzędowicza jak zawsze słucha się bardzo przyjemnie, rozmowa toczyła się głównie w okół ostatniego tomu PLO. Padło między innymi pytanie odnośnie zakończenia i powiedzieć wam mogę, iż dokładnie takie było od początku zaplanowane i autor niczego nie zmieniał choć wspomniał, że trochę je ułagodził. Dukaja niestety nie trawię, choć podczas spotkania wydał się człowiekiem sympatycznym to język jakim się posługuje w ogóle do mnie nie dociera, tym bardziej po nieprzespanej nocy. Tak czy inaczej to za wysokie progi na moje nogi. Natomiast spotkanie z Kołodziejczakiem było również bardzo sympatyczne choć ten autor wielką popularnością na Pyrkonie się nie cieszył. Raz, że mało ludzi przybyło po autografy, dwa że spotkanie z nim odbyło się nie na auli jak z innymi, a w zwykłej salce która w dodatku nawet się nie wypełniła. Rozmowa krążyła głównie w okół świata "Czarnego Horyzontu" (akurat jego zabrałem do podpisu) w którym osadzona jest ostatnia powieść Kołodziejczaka "Czerwona Mgła". To tyle w kwestii spotkań z autorami.

Autografy i spotkania to dopiero połowa konwentowej soboty, jednakże dalsza jej część była już znacznie luźniejsza, panel o najlepszych AMV i o One Piece uzupełnione łażeniem po stoiskach i graniem w planszówki i kilkoma urywanymi mniej interesującymi prelekcjami. Skończyliśmy o 2, zatem do 6 rano kiedy to był zaplanowany panel o Naruto można było spokojnie się przespać. Tym razem przezornie w ramach noclegu wybraliśmy własne torby jako poduszki i przytulny, ciepły i wyłożony dywanami korytarz jednego z konwentowych budynków (gdzie miało miejsce większość prelekcji) na sleeproom. Jak się okazuje nie byliśmy jedyni, być może nie każdemu chciało się wracać, być może inni również zrazili się zimnem w hali noclegowej, dlatego też korytarz okupowany był przez ludzi śpiących na podłodze, na znalezionych fotelach czy też na parapetach. Byle tylko wyrwać kilka godzin na sen i jazda dalej :)

Ostatni dzień upłynął już spokojnie, wspomniany wcześniej poranny panel o Naruto, konkurs wiedzy o SAO (zakończony jak przewidywaliśmy klapą), później miałem udać się na "O warunkach istnienia prawdy w świecie zmrożonej historii. (Nie)prawda w "Lodzie" Dukaja", ale uznałem że jest to ponad moje siły w obecnym stanie niewyspania. Ostatnią prelekcją było "Mechy i Anime" na której przedstawiono kilka anime z udziałem mechów, a także podjęta została próba stworzenia własnego anime tj. fabuła, bohaterowie etc. Wyszło komicznie i kto nie był niech żałuje, ale przytaczać naszego dzieła nie będę to nie miejsce na m&a. 

Potem już tylko szukanie się, pożegnania, zbieranie rzeczy i heja na pociąg, który tym razem dzięki wspaniałemu Pyrkonowi był za darmo! Każdy kto podróżował za pośrednictwem Przewozów Regionalnych po otrzymaniu specjalnego stempelka, mógł wrócić na tym samym bilecie o ile oczywiście trasa się zgadzała.

Podsumowując, Pyrkon jak zawsze dopisał, świetne towarzystwo, świetne atrakcje, wszystko ogółem na najwyższym poziomie. Jeśli tak dalej pójdzie ciekaw jestem czy hale Targów Poznańskich wystarczą może nie za rok ale chociażby już za dwa-trzy. Jedyne co nie dopisało to pogoda i choć niektórzy przyczepić by się mogli, że w tym roku było mniej interesujących prelekcji to dla mnie był to na swój sposób plus. Odrobina wytchnienia i trochę przerwy dużo dają, bowiem w zeszłym roku było to chaotyczne bieganie między salami bez chwili na odpoczynek czy posiłek. Ach no i minusem są sale, większość małych i dusznych kiedy zwali się tam dziki tłum, który siedzi gdzie popadnie, przydałyby się większe sale albo lepsza organizacja, chyba że co bardziej prawdopodobne wszystkie prelekcje są tak wypchane, a nie tylko akurat te na których byłem. Tak czy inaczej nie umywa się to na pewno do strasznych warunków panujących na Polconie we Wrocławiu gdzie sale były dwa razy bardziej wypchane i często gęsto źle dobrane względem popularności.

Zatem kto nie był ma czego żałować, gorąco zachęcam do zawitania do Poznania za rok, będę tam na pewno i nawet armageddon mnie nie powstrzyma (ale zwykłe chorubsko już pewnie tak :D). W planach mam i Polcon i Pyrkon i być może coś innego co się trafi po drodze, choć jeszcze nie wiem co to może być.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...